Mieszkam
od tygodnia w nieczynnej od roku, małej wiejskiej szkole, zamkniętej z uwagi na wysokie
koszty ogrzewania i małą ilość dzieci. Tak mi wytłumaczył ksiądz, od kórego
dostałem klucze. Niezwykły człowiek. Czy to przypadek, że tuż obok miejsca
urodzin Helenki Kowalskiej istnieje od 50 lat kościół pod wezwaniem Bożego
Miłosierdzia, a proboszczem jest kapłąn, który organizuje rocznie ok. 30
pielgrzymek : pieszych, biegowych, rowerowych, kolejowych i samochodowych do
różnych sanktuariów w Polsce i na świecie? Niedawno wrócił z Syberii, a za
chwilę jedzie po relikwie Hiacytny i Franciszka do Fatimy, żeby umieścić je w
kościele. Dobrze nam się rozmawia, choć nie potrzebujemy wielu słów żeby się
rozumieć. Łączy nas duch pielgrzymowania.
W szkole
nie ma ciepłej wody i ogrzewania, ale to mi na razie nie przeszkadza. Jedną z
sal przystosowałem do zamieszkania. Mam biurko przeznaczone na ikonowy warsztat i mały ołtarzyk z ikoną Matki Bożej. Stała temeratura 12 stopni pozwala okazywać wdzięczność puchowemu śpiworowi. Okna ktoś zdążył wymienić na plastikowe, bardzo
szczelne, dlatego mam tu całkowitą ciszę, co mnie zdumiewa i jest nowym odkryciem.
Nie wiem co zrobić z taką ilością ciszy. Śmieję się do siebie że chętnie bym ją
wymienił na spokój duszy. Ten spokój czasem przychodzi, ale nie zostaje na
długo, dusza znowu wędruje i nie wiem czy czegoś szuka, czy od czegoś chce się
oddalić...
Kiedyś
jako dziecko, gdy zostawałem sam w domu, miałem swoją zabawę. Siadałem przed
czarno-białym telewizorem i po włączeniu ściszałem w nim dźwięk. Zostawał tylko
ruchomy oraz. Pamiętam, że śmieszyli mnie ludzie pozbawieni nagle głosu.
Groteskowe grymasy twarzy i gestykulacja, która koniecznie chciała coś wyrazić,
ale grzęzlą w bezradności. W tej ciszy najsilniej przemawiali ci, którzy
milczeli, stali nieruchomo. Było ich niewielu. Im najbardziej się przyglądałem,
mieli w sobie siłę jakiejś ukrytej tajemnicy, której nie chcieli zdradzić do
momentu aż zaczynali – jak inni – swój taniec machania rąk, wiercenia się w
miejscu, nadymania policzków, marszczenia czołoa i tych wszystkich min.
Teraz
okno wypełnia pożółkły klon. W całkowitej ciszy drżą mu liście na tle czystego
toskańskiego błękitu nieba. Kolory jesieni mają spektrum przesunięte w stronę
czerwieni, stąd pewnie ta głębia błękitu. Czasem gałęzie poruszają się pod
bezszelestnym dotknięciem wiatru i kilka liści odrywa się żeby odbyć drogę na
ziemię.
W tej
ciszy klon coś opowiada.
Czytam
biografię Jerzego Nowosielskiego „Nietoperz w świątyni”
Nowosielski
to człowiek „odklejony” od rzeczywistości, zawieszony między dwoma tradycjami, przez to wyzwolony z tej
jedynej.słusznej.. ubogacony przez to, ale równocześnie skazany na wygnanie i tęsknotę,
stale poszukujący.
Jest nie
pasującym nigdzie nadwrażliwcem. Pasuje do niego łacińskie „peregrinus”, obcy.
Tak, Nowosielski jest pielgrzymem.
Nasze
historie mają wiele wspólnego: brak przywiązania do jednego miejsca, uczucie do
szarej Łodzi, okres utraty wiary, a w nim dotknięcie „metafizyki” absolutnego
ateizmu tak bliskiego apofatyzmowi Wschodu, fascynacja ikoną jako przestrzenią
spotkania, odkrycie Bożego Miłosierdzia w wizji św. Faustyny.
Przyglądam
się teraz swojej wierności i grzeszności... moim zabezpieczeniom, które tak
sobie uwznioślam. Mojemu poszukiwaniu oparcia w stałych formach, które się przecież
stale rozsypują.
Kolejne
ciepłe słoneczne popołudnie w tym błękicie. Koronka do Bożego Miłosierdzia na
podwórku Faustyny brzmi dziś inaczej. Słowa wypowiadam powoli, niespiesznie,
patrząc za dziewiątką żurawi (dzikich gęsi?), które kluczem przemieszczają się
po niebie.
Z pojedynczej
szarej chmury spada na mnie kilka kropli deszczu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz