czwartek, 11 października 2012

Klucz

-->
Mieszkam od tygodnia w nieczynnej od roku, małej wiejskiej szkole, zamkniętej z uwagi na wysokie koszty ogrzewania i małą ilość dzieci. Tak mi wytłumaczył ksiądz, od kórego dostałem klucze. Niezwykły człowiek. Czy to przypadek, że tuż obok miejsca urodzin Helenki Kowalskiej istnieje od 50 lat kościół pod wezwaniem Bożego Miłosierdzia, a proboszczem jest kapłąn, który organizuje rocznie ok. 30 pielgrzymek : pieszych, biegowych, rowerowych, kolejowych i samochodowych do różnych sanktuariów w Polsce i na świecie? Niedawno wrócił z Syberii, a za chwilę jedzie po relikwie Hiacytny i Franciszka do Fatimy, żeby umieścić je w kościele. Dobrze nam się rozmawia, choć nie potrzebujemy wielu słów żeby się rozumieć. Łączy nas duch pielgrzymowania.

W szkole nie ma ciepłej wody i ogrzewania, ale to mi na razie nie przeszkadza. Jedną z sal przystosowałem do zamieszkania. Mam biurko przeznaczone na ikonowy warsztat i mały ołtarzyk z ikoną Matki Bożej. Stała temeratura 12 stopni pozwala okazywać wdzięczność puchowemu śpiworowi. Okna ktoś zdążył wymienić na plastikowe, bardzo szczelne, dlatego mam tu całkowitą ciszę, co mnie zdumiewa i jest nowym odkryciem. Nie wiem co zrobić z taką ilością ciszy. Śmieję się do siebie że chętnie bym ją wymienił na spokój duszy. Ten spokój czasem przychodzi, ale nie zostaje na długo, dusza znowu wędruje i nie wiem czy czegoś szuka, czy od czegoś chce się oddalić...
Kiedyś jako dziecko, gdy zostawałem sam w domu, miałem swoją zabawę. Siadałem przed czarno-białym telewizorem i po włączeniu ściszałem w nim dźwięk. Zostawał tylko ruchomy oraz. Pamiętam, że śmieszyli mnie ludzie pozbawieni nagle głosu. Groteskowe grymasy twarzy i gestykulacja, która koniecznie chciała coś wyrazić, ale grzęzlą w bezradności. W tej ciszy najsilniej przemawiali ci, którzy milczeli, stali nieruchomo. Było ich niewielu. Im najbardziej się przyglądałem, mieli w sobie siłę jakiejś ukrytej tajemnicy, której nie chcieli zdradzić do momentu aż zaczynali – jak inni – swój taniec machania rąk, wiercenia się w miejscu, nadymania policzków, marszczenia czołoa i tych wszystkich min.

Teraz okno wypełnia pożółkły klon. W całkowitej ciszy drżą mu liście na tle czystego toskańskiego błękitu nieba. Kolory jesieni mają spektrum przesunięte w stronę czerwieni, stąd pewnie ta głębia błękitu. Czasem gałęzie poruszają się pod bezszelestnym dotknięciem wiatru i kilka liści odrywa się żeby odbyć drogę na ziemię.
W tej ciszy klon coś opowiada.
Czytam biografię Jerzego Nowosielskiego „Nietoperz w świątyni”
Nowosielski to człowiek „odklejony” od rzeczywistości,  zawieszony między dwoma tradycjami, przez to wyzwolony z tej jedynej.słusznej.. ubogacony przez to, ale równocześnie skazany na wygnanie i tęsknotę, stale poszukujący.
Jest nie pasującym nigdzie nadwrażliwcem. Pasuje do niego łacińskie „peregrinus”, obcy. Tak, Nowosielski jest pielgrzymem.
Nasze historie mają wiele wspólnego: brak przywiązania do jednego miejsca, uczucie do szarej Łodzi, okres utraty wiary, a w nim dotknięcie „metafizyki” absolutnego ateizmu tak bliskiego apofatyzmowi Wschodu, fascynacja ikoną jako przestrzenią spotkania, odkrycie Bożego Miłosierdzia w wizji św. Faustyny.

Przyglądam się teraz swojej wierności i grzeszności... moim zabezpieczeniom, które tak sobie uwznioślam. Mojemu poszukiwaniu oparcia w stałych formach, które się przecież stale rozsypują.

Kolejne ciepłe słoneczne popołudnie w tym błękicie. Koronka do Bożego Miłosierdzia na podwórku Faustyny brzmi dziś inaczej. Słowa wypowiadam powoli, niespiesznie, patrząc za dziewiątką żurawi (dzikich gęsi?), które kluczem przemieszczają się po niebie.
Z pojedynczej szarej chmury spada na mnie kilka kropli deszczu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz