piątek, 11 maja 2012

Zaufać



ZAUFAĆ BOŻEMU MIŁOSIERDZIU

Fragment wywiadu, który ukaże się w wakacyjnym numerze pisma „Sygnały troski”

Rozmowa z Romanem Zięba – pielgrzymem, który w 2011 roku przez 120 dni wędrował samotnie z Jerozolimy do grobu św. Franciszka we włoskim Asyżu. Szedł żeby upamiętnić XXV rocznicę pierwszego międzyreligijnego spotkania i modlitwy o pokój, które odbyło się na zaproszenie papieża Jana Pawła II w dniu 27 października 1986 roku. 


-       Na portalu pielgrzymujących pieszo uderzyło mnie zdanie, które jest niejako mottem: „Prawdziwa pielgrzymka liczy 40 centymetrów. Tyle dzieli rozum od serca.” Czym dla Ciebie jest pielgrzymka i pielgrzymowanie?

-      Słowo pielgrzymowanie wywodzi się od łacińskich słów per agros i oznacza tego, który idzie przez pole, poza miejscem swojego zamieszkania. Pielgrzym to ktoś, kto coś przekracza, także pewną granicę w sobie. Droga od rozumu do serca, czyli ta osobista pielgrzymka nie musi rozgrywać się na jakiejś wielkiej przestrzeni i liczyć setki czy tysiące kilometrów. Tu bardziej chodzi o przekroczenie w sobie pewnej granicy niemocy, niewiary. Dzięki pielgrzymkom odkrywam prawdę o sobie, czyli Boga, który jest Prawdą. On przychodzi do człowieka podczas pielgrzymowania, bo życie człowieka jest pielgrzymowaniem. Moja pielgrzymka wciąż trwa.

-      Czego nauczyło Ciebie pielgrzymowanie?

-      Pielgrzymowanie uczy mnie zaufania, czyli zawierzenia i przyjmowania tego, co dostaję. To, że zaufam, wcale jeszcze nie oznacza, że dostanę to, czego pragnę, bo dobre dla mnie może być coś zupełnie innego niż sobie wyobrażam. To jest tajemnica, która stale jest przede mną. Pielgrzymka jest odkrywaniem tego, co naprawdę ma dla mnie najlepszego Bóg.

-      Czego doświadczyłeś w drodze do Asyżu?

-      Doświadczyłem Bożego prowadzenia idąc bez pieniędzy, bez zabezpieczeń, nawet bez namiotu, bo było mi za ciężko i zostawiłem go na Pustyni Judzkiej. Zawierzyłem Bożemu Miłosierdziu i Ono mnie prowadziło. Było wiele trudnych sytuacji, ale nigdy nie byłem w beznadziejnym kryzysie.

-      Co oznaczało w praktyce, że zawierzyłeś Bożemu Miłosierdziu?

-      Boże Miłosierdzie jest stałą obecnością Boga przy mnie. Dostrzegałem Go w ludziach, którzy mi pomagali. Pukałem do drzwi muzułmanów, żydów, różnych chrześcijan po drodze: Greków, Turków, Ormian, Kurdów, Bułgarów, Macedończyków, Albańczyków, Włochów i oni mi otwierali drzwi swoich domów. Widzieli kogoś, kto wieczorem stoi z kijem w dłoni i pyta czy mógłby dostać nocleg i coś do jedzenia. Gdy szedłem miesiąc przez Turcję w Ramadanie, wieśniacy dawali mi chleb, choć sami pościli od świtu do zmierzchu.

-      Jak ludzie reagowali na Twój widok?

-      Niektórzy nie dawali mi bezpośredniego wsparcia, być może ze strachu przed obcym, który nie wiadomo czy nie jest jakimś zagrożeniem dla nich, ale nigdy nie było wrogości. Zadziwili mnie Palestyńczycy, muzułmanie, którzy okazali się ludźmi otwartymi i bardzo serdecznymi. W ich kulturze pielgrzymowanie i czyny miłosierdzia są niezwykle ważne, stąd dostałem od nich bardzo wiele. Tak było w Albanii, w Turcji, na Cyprze i w Ziemi Świętej. Boże Miłosierdzie odnajdywałem w sercach tych ludzi, którzy pomagali mi na pielgrzymim szlaku.

-      Dziękuję za rozmowę.


Rozmawiała Sylwia Sułkowska z Naczelnej Redakcji Programów Katolickich Polskiego Radia


Cała rozmowa zamieszczona zostanie na płycie CD dołączonej do „Sygnałów troski”.

1 komentarz:

  1. Jest Pan niezwykłym człowiekiem.
    Kiedy czytam tego bloga jestem pewna, że każde słowo napisane było pod natchnieniem Ducha Świętego.

    OdpowiedzUsuń