Usłyszałem kiedyś od Dominika, że prawdziwa pielgrzymka liczy 40 centymetrów.
Tyle dzieli rozum od serca. Chyba każdy z naszej trójki doświadczył tego na swój sposób wędrując do Asyżu. Wojtek, Roman i Dominik. Trzy różne temperamenty i różne osobowości.
Życie każdego z nas to inna droga. Jednak dane nam było się spotkać i wyruszyć we wspólną pielgrzymkę. Po 100 dniach pieszej wędrówki dotarliśmy do Asyżu, żeby przy grobie Franciszka razem z przedstawicielami wszystkich religii, modlić się o pokój.
Odkrywaliśmy, że pielgrzymka to nie tylko podróż do jakiegoś miejsca. To także droga w głąb siebie, do sumienia, do prawdy o własnym życiu. Dopiero poznanie i przyjęcie tej prawdy może coś w nas zmienić. Bo żeby głosić pokój, trzeba najpierw mieć go w sercu.
Doświadczyliśmy, że życie człowieka przypomina pielgrzymkę, a to, co za nami, do tylko etap.
Dziś znowu wyruszamy na szlak i zapraszamy Ciebie do wspólnego pielgrzymowania.
Zanim opowiemy o nowej pielgrzymce, wyjaśnijmy jak rozumiemy pewne pojęcia.
1.Co różni pielgrzymkę od turystycznej wyprawy?
Pielgrzymka to nie tylko pokonanie drogi do jakiegoś miejsca, to przede wszystkim podróż w głąb samego siebie. Oderwanie się od ustalonego rytmu dotychczasowego życia otwiera nowe widoki, pozwala spojrzeć na siebie i swoje życie z innej perspektywy. Pielgrzymka to odpowiedź na wewnętrzny głos, który wzywa do wyruszenia w drogę do ukrytych zakamarków naszego życia, do odkrywania i lepszego zrozumienia swojej osoby. Pielgrzymka nie jest więc turystycznym rajdem, który ma głównie dostarczać emocji. Turystyka także rozwija, ale pielgrzymowanie nie jest samym zaspokajaniem ciekawości i szukaniem wrażeń. Jest otwarciem się na nowe, z czym musi wiązać się pewne wyrzeczenie. To poświęcenie często rodzi skruchę i chęć dokonania zmiany w życiu. Wtedy mówimy, że pielgrzymka przyniosła owoce.
2.Dokąd można pielgrzymować?
Według tradycji pielgrzymki prowadziły do miejsc, które ogłoszono świętymi lub uznawano za święte. Dzięki rozwojowi techniki dziś podróżuje się łatwiej, a odległość przestała być problemem. Wybierając jednak wędrowanie na piechotę można spotkać ciszę, a ona potrafi dawać dobre rzeczy. Możemy powiedzieć, że cała ziemia jest święta, bo cała jest dziełem Boga. Pielgrzymować można zatem wszędzie tam, gdzie człowiek pragnie spotkać Boga lub otworzyć się na prawdę o sobie. Nie musi to być jakieś znane miejsce. Miejscem tego spotkania może być jakiś zakątek przyrody lub miejscowość związana z dobrym wydarzeniem z dzieciństwa. Może to być kościół, kaplica, krzyż na szczycie góry. Można także pielgrzymować na spotkanie z drugim człowiekiem. Wybór celu to pierwszy krok w pielgrzymce. Wykonamy go w dobrym kierunku, jeśli posłuchamy wewnętrznego głosu, bo to nie sam pielgrzym decyduje o wyruszeniu w drogę.
3.Nie jestem katolikiem. Czy mogę wyruszyć w pielgrzymkę?
Pielgrzymowanie to praktyka obecna w wielu kulturach i religiach. Szukanie przez człowieka prawdy poza sobą samym, przez porzucenie przyzwyczajeń i otwarcie się na nowe doświadczenie, jest wyrazem uniwersalnej potrzeby dążenia do Sacrum. Odkrywanie rzeczywistości, którą ludzie wierzący nazywają Bogiem, może zaczynać się od spakowania plecaka i wyruszenia w odwiedziny np. do brata, którego nie widzieliśmy od dawna.
Z punktu widzenia pielgrzyma podział ludzi według przynależności religijnej jest niepraktyczny. Pielgrzyma interesuje bardziej to, czy napotkana osoba udzieli mu pomocy gdy ten będzie jej potrzebował.
4.Jakie są rodzaje pielgrzymek?
Pielgrzymka zwykle wiąże się z jakąś intencją, którą pielgrzym niesie ze sobą. Wyruszamy w drogę wierząc, że nasz wysiłek jest potrzebny i może przybliżyć jej spełnienie. Pielgrzymka może mieć też charakter pokutny – gdy pragniemy odkupić winę za popełniony czyn, lub dziękczynny – gdy pragniemy okazać za coś wdzięczność.
5.Kto może wyruszyć w pielgrzymkę?
Pielgrzymem jest każdy kto czuje się wezwany do wyruszenia w drogę. Przeżywanie pielgrzymki może być prawdziwe i głębokie także wtedy, gdy nie możemy pokonać fizycznie odległości dzielącej nas od jakiegoś sanktuarium. Osoby niepełnosprawne, więźniowie, matki opiekujące się dziećmi, a także ci, którym na wyruszenie w drogę nie pozwalają obowiązki zawodowe – także mogą pielgrzymować. Pielgrzymka jest wtedy bardziej drogą duchową niż fizycznym wysiłkiem. Wyruszając w duchową pielgrzymkę rytm kroków zastępujemy rytmem określonej czynności, którą powtarzamy codziennie przez pewien czas łącząc ją z intencją. Może to być modlitwa, rozważanie jakiegoś tekstu związanego z duchowym rozwojem lub po prostu codzienne trwanie w milczeniu przez np. 10 minut. Każdy taki wysiłek, jeśli jest podjęty w określonej intencji, może mieć charakter klasycznej pielgrzymki i przynosić podobne jak ona skutki.
Dziennik nieregularny z pieszej pielgrzymki, która rozpoczęła się 3 lipca 2011 roku w Jerozolimie, osiągnęła Asyż 27 października i trwa nadal... Mapa drogi dostępna na stronie www.idzieczlowiek.pl
poniedziałek, 21 listopada 2011
niedziela, 13 listopada 2011
jarzębina
(jedna z myśli zapisanych w drodze rozwinięta dzisiaj rano)
Porównanie może banalne ale w pielgrzymowaniu do Asyżu byłem jak żeglarz przemierzający świat tysiąca wysp. Wychodząc rano na drogę żeby znów usłyszeć stukanie laski o asfalt, myślałem o Abrahamie, który w odróżnieniu od Odyseusza nie skupiał się w swojej wędrówce na sobie i swoich przygodach, tylko szedł za głosem, posłuszny wezwaniu. Wyspy na mojej drodze rozsiane były po pustyni, lasach, polach, górach i równinach. Były to piękne wyspy greckiej liturgii i czyste wyspy modlitwy muzułmańskich biedaków. Trafiałem na wyspy poświęcone przez polskie siostry palestyńskim sierotom i wyspy-ogrody, gdzie żydowscy osadnicy pielęgnowali poezję swojej ziemi obiecanej. Niektóre były zamkniętymi dla obcych świątyniami, inne - otwartymi domami w wielkich, zimnych miastach.
Te wyspy często mówiły niezrozumiałymi dla siebie nawzajem językami, czasem nie wiedziały o istnieniu sąsiadów albo nie chciały wiedzieć, a czasem oddzielały się murami, jak w Betlehem czy w Nicozji na Cyprze. Losem pielgrzyma jest przemierzać niebieską przestrzeń nie rzucając nigdzie na dłużej kotwicy. Zatrzymywałem się więc na krótko, żeby usłyszeć jedną historię i wędrowałem dalej, wzywany przez drogę.
Żeby doświadczyć piękna i bogactwa tych niezliczonych kolorowych wysp musiałem szybko porzucić swoje dotychczasowe o nich wyobrażenia i otworzyć się na nowe zwyczaje, języki, smaki, gesty. Tylko tak mogłem się porozumieć, dostać schronienie i chleb. Wiedziałem, że otwierając się na innych nie mogę stracić własnej tożsamości, bo wtedy łatwo zgubiłbym drogę. Tą tożsamość dawała mi wiara. W co wierzyłem? Wierzyłem, że mimo różnic wyspy na mojej drodze łączy coś ważnego, coś ponad podziałami i historią konfliktów. Słuchałem opowieści tęskniących za własną ziemią Palestyńczyków, oddanych swojej tradycji Żydów, szukających sprawiedliwości Kurdów, pragnących przebaczyć Ormian, młodych cypryjskich Turków szukających kontaktów z kolegami z drugiej części wyspy. Słyszałem też Greków ostrzegających mnie przed Turcją, Macedończyków wzywających żebym nie ufał Grekom, arabskich chrześcijan przestrzegających przed muzułmanami i katolików, którzy zamykali mi przed nosem drzwi katedry gdy prosiłem o pomoc.
Jako pielgrzym zdany na Opatrzność potrzebowałem stale pomocy. Przestałem więc dzielić napotkanych ludzi według przynależności religijnej, języka, rasy czy statusu społecznego. Interesowało mnie bardziej czy dostanę chleb i schronienie. Czasem odprawiali mnie z niczym ci, do których powinno mi być najbliżej, a hojną pomoc okazywali ci, od których bardzo się różniłem.
Tak było w Skopje, gdzie nie znalazłem pomocy w chrześcijańskiej świątyni, za to nocleg dali mi napotkani Polacy, zdeklarowani ateiści. Zapłacili za hotel, dali prowiant i kazali sobie opowiadać o pielgrzymce. Rozmawialiśmy długo w nocy i chyba jakoś zgadzaliśmy się, że jeśli Bóg jest Nieskończoną Miłością, to równie blisko Mu do każdego z nas. Jeśli tylko chcemy Go słuchać...
Łatwo jest budować własną siłę pielęgnując swoją odrębność. Ale jeśli to, w co wierzę, pozostawia za murem drugiego człowieka, to coś jest nie tak...
Za radą św. Franciszka starałem się nie sądzić nikogo, przyjmując każdy dar z wdzięcznością, a każde trudne doświadczenie ze zrozumieniem i z wiarą, że czemuś służy.
Tak doszedłem do Asyżu. Witaliśmy się ze łzami w oczach, szczęśliwi. A potem było spotkanie na Placu przed Bazyliką św. Franciszka. Kapłani shinto, sikhowie, bahaiści, buddyści, hinduiści, muzułmanie, wyznawcy afrykańskich religii pierwotnych, żydzi, chrześcijanie i agnostycy.
Widziałem barwne stroje z moich wszystkich wysp. Jak ma na imię Bóg? Może nie ma jednego imienia, tylko zwyczajnie mieszka w sercu Tego, który wtedy na drodze dał mi chleb?
Czytam na onecie relacje z wydarzeń podczas Dnia Niepodległości. Wypowiedź Kukiza i Palikota. Starcie poglądów, emocji, jedynie słusznych racji. Import lewackich bojówkarzy, interesy Michnika, kibole i radykalni narodowcy, płonący samochód tvn, drewniane krzyże gdzieś w krzyczącym tłumie, tendencyjne media, źli policjanci, wygodni politycy i troska, że chyba to niegodne tak upamiętniać tradycję, której wszyscy wiele zawdzięczamy.
I jakoś zupełnie się tym wszystkim nie przejmuję. Nie żebym był obojętny na to, co czeka moją ojczyznę. Ja po prostu wierzę, że sprawy są w dobrych rękach. I nie chodzi mi o ręce polityków.
Gdy piszę te słowa, patrzę na jarzębinę za oknem. Straciła już wszystkie żółte liście. Zostały tylko owoce, którymi niedługo zajmą się zmarznięte gile.
Porównanie może banalne ale w pielgrzymowaniu do Asyżu byłem jak żeglarz przemierzający świat tysiąca wysp. Wychodząc rano na drogę żeby znów usłyszeć stukanie laski o asfalt, myślałem o Abrahamie, który w odróżnieniu od Odyseusza nie skupiał się w swojej wędrówce na sobie i swoich przygodach, tylko szedł za głosem, posłuszny wezwaniu. Wyspy na mojej drodze rozsiane były po pustyni, lasach, polach, górach i równinach. Były to piękne wyspy greckiej liturgii i czyste wyspy modlitwy muzułmańskich biedaków. Trafiałem na wyspy poświęcone przez polskie siostry palestyńskim sierotom i wyspy-ogrody, gdzie żydowscy osadnicy pielęgnowali poezję swojej ziemi obiecanej. Niektóre były zamkniętymi dla obcych świątyniami, inne - otwartymi domami w wielkich, zimnych miastach.
Te wyspy często mówiły niezrozumiałymi dla siebie nawzajem językami, czasem nie wiedziały o istnieniu sąsiadów albo nie chciały wiedzieć, a czasem oddzielały się murami, jak w Betlehem czy w Nicozji na Cyprze. Losem pielgrzyma jest przemierzać niebieską przestrzeń nie rzucając nigdzie na dłużej kotwicy. Zatrzymywałem się więc na krótko, żeby usłyszeć jedną historię i wędrowałem dalej, wzywany przez drogę.
Żeby doświadczyć piękna i bogactwa tych niezliczonych kolorowych wysp musiałem szybko porzucić swoje dotychczasowe o nich wyobrażenia i otworzyć się na nowe zwyczaje, języki, smaki, gesty. Tylko tak mogłem się porozumieć, dostać schronienie i chleb. Wiedziałem, że otwierając się na innych nie mogę stracić własnej tożsamości, bo wtedy łatwo zgubiłbym drogę. Tą tożsamość dawała mi wiara. W co wierzyłem? Wierzyłem, że mimo różnic wyspy na mojej drodze łączy coś ważnego, coś ponad podziałami i historią konfliktów. Słuchałem opowieści tęskniących za własną ziemią Palestyńczyków, oddanych swojej tradycji Żydów, szukających sprawiedliwości Kurdów, pragnących przebaczyć Ormian, młodych cypryjskich Turków szukających kontaktów z kolegami z drugiej części wyspy. Słyszałem też Greków ostrzegających mnie przed Turcją, Macedończyków wzywających żebym nie ufał Grekom, arabskich chrześcijan przestrzegających przed muzułmanami i katolików, którzy zamykali mi przed nosem drzwi katedry gdy prosiłem o pomoc.
Jako pielgrzym zdany na Opatrzność potrzebowałem stale pomocy. Przestałem więc dzielić napotkanych ludzi według przynależności religijnej, języka, rasy czy statusu społecznego. Interesowało mnie bardziej czy dostanę chleb i schronienie. Czasem odprawiali mnie z niczym ci, do których powinno mi być najbliżej, a hojną pomoc okazywali ci, od których bardzo się różniłem.
Tak było w Skopje, gdzie nie znalazłem pomocy w chrześcijańskiej świątyni, za to nocleg dali mi napotkani Polacy, zdeklarowani ateiści. Zapłacili za hotel, dali prowiant i kazali sobie opowiadać o pielgrzymce. Rozmawialiśmy długo w nocy i chyba jakoś zgadzaliśmy się, że jeśli Bóg jest Nieskończoną Miłością, to równie blisko Mu do każdego z nas. Jeśli tylko chcemy Go słuchać...
Łatwo jest budować własną siłę pielęgnując swoją odrębność. Ale jeśli to, w co wierzę, pozostawia za murem drugiego człowieka, to coś jest nie tak...
Za radą św. Franciszka starałem się nie sądzić nikogo, przyjmując każdy dar z wdzięcznością, a każde trudne doświadczenie ze zrozumieniem i z wiarą, że czemuś służy.
Tak doszedłem do Asyżu. Witaliśmy się ze łzami w oczach, szczęśliwi. A potem było spotkanie na Placu przed Bazyliką św. Franciszka. Kapłani shinto, sikhowie, bahaiści, buddyści, hinduiści, muzułmanie, wyznawcy afrykańskich religii pierwotnych, żydzi, chrześcijanie i agnostycy.
Widziałem barwne stroje z moich wszystkich wysp. Jak ma na imię Bóg? Może nie ma jednego imienia, tylko zwyczajnie mieszka w sercu Tego, który wtedy na drodze dał mi chleb?
Czytam na onecie relacje z wydarzeń podczas Dnia Niepodległości. Wypowiedź Kukiza i Palikota. Starcie poglądów, emocji, jedynie słusznych racji. Import lewackich bojówkarzy, interesy Michnika, kibole i radykalni narodowcy, płonący samochód tvn, drewniane krzyże gdzieś w krzyczącym tłumie, tendencyjne media, źli policjanci, wygodni politycy i troska, że chyba to niegodne tak upamiętniać tradycję, której wszyscy wiele zawdzięczamy.
I jakoś zupełnie się tym wszystkim nie przejmuję. Nie żebym był obojętny na to, co czeka moją ojczyznę. Ja po prostu wierzę, że sprawy są w dobrych rękach. I nie chodzi mi o ręce polityków.
Gdy piszę te słowa, patrzę na jarzębinę za oknem. Straciła już wszystkie żółte liście. Zostały tylko owoce, którymi niedługo zajmą się zmarznięte gile.
czwartek, 3 listopada 2011
Subskrybuj:
Posty (Atom)