Jak technika półsuchych kresek może być zaproszeniem do wyruszenia w drogę...
Ikona „Serafin w błękitach” była od początku pewnym eksperymentem, próbą wejścia na nieznany teren. Miałem dobre zdjęcia fresku Serafina z prawosławnej cerkwi, ale czułem się niepewnie. Chciałem spróbować nowej techniki, wydobyć z błękitnego tła oblicze i skrzydła anioła nie używając znanej mi dobrze techniki rozświetleń, tylko pracować używając tysięcy cienkich kresek, delikatnych dotknięć półsuchego pędzla. Ta technika bardziej przypomina szkicowanie niż tradycyjne malowanie. Kreseczki kładzie się miejsce przy miejscu. Jedna czy dwie nie dają jeszcze efektu, dopiero gdy dochodzą kolejne kreski, ich suma daje dostrzegalną różnicę i stopniowo tworzy obraz, który dzięki tej technice ma wyjątkową dynamikę, jakby był „w ruchu”.
Po nałożeniu na deskę kilku warstw błękitnego tła i odczekaniu aż wyschnie, sięgnąłem po biel cynkową żeby przygotować odpowiednią farbę do „kresek”. Znaczenie ma gęstość farby, a wcześniej także „tłustość” spoiwa żółtkowego, które jest rozpuszczalnikiem dla pigmentu. W ikonie wszystko ma znaczenie, najmniejszy detal, mała zmiana jednego z wielu czynników może spowodować dramatyczny skutek, wprowadzić zaskakującą zmianę. Nowy efekt może być dla ikony korzystny lub poprowadzić w złą stronę. Pisanie ikony to ciągłe rozeznawanie drogi.
Biel cynkowa jest mocno transparentna czyli daje słabe krycie, spod farby przebija to, co pod spodem. Kreska nie może być czysto biała, zbyt duże byłyby kontrasty. Delikatnie łamię więc biel dodając okruch błękitnego pigmentu. Nie widzę zmiany koloru, ale wiem, że to już inna biel, „biel ascetyczna”. Po modlitwie, która jest właściwie tylko westchnieniem o właściwą miarę, kroplami odmierzam ilość spoiwa żeby uzyskać odpowiednią gęstość farby. Sięgam po cienki pędzel, zanurzam go w farbie odsączając nadmiar na brzegu palety. Pędzel gotowy do pracy na chwilę zatrzymuje się nad deską.
Pierwsze dotknięcie pędzlem jest jak pierwszy krok na nowej drodze. Kładę pierwszą kreskę i od razu zaskoczenie. Nie ma jej. Nie widzę śladu farby. Jakby była całkowicie przezroczysta. Może farba jest zbyt rzadka… za mało dodałem bieli? Wtedy nagle kreska sama się pojawia. Teraz widzę ją wyraźnie… A więc… zaczynam rozumieć… biel cynkowa na błękitnym podłożu działa tak, że nie pojawia się od razu, tylko dopiero gdy wysycha. Potrzebuje chwili czasu żeby się pojawić. Trwa to sekundę-dwie, ale ten czas zawieszenia wprowadza niepokój. Gdy kładę farbę, spodziewając się znanego mi efektu, że pędzel zostawi ślad, tymczasem na desce nic się nie dzieje. Odkrywam, że mój niepokój jest wywołany tym, że nie mam teraz kontroli nad pędzlem. Przecież to niemożliwe tak pracować bez kontroli nad efektem. Nie mogę malować nie widząc skutku. Nie widząc kreski nie wiem gdzie mam postawić kolejną. Dziwne uczucie. A może to jednak zaproszenie do czegoś? Może mam spróbować postawić kilka tych nieporadnych kroków w ciemno i poczekać co się stanie.
Teraz dopiero dostrzegam jak trudno zaufać, gdy tracę kontrolę, gdy nie wiem co mnie dalej czeka. Ale przecież radziłem sobie wiele razy w trudnych sytuacjach na drodze, gdy po ludzku nie było rozwiązania i trzeba było mocniej zacisnąć dłoń na kiju i zrobić krok w niepewność. Wtedy okazywało się, że „po tamtej stronie ciemności” czekało na mnie rozwiązanie. Przed chwilą go nie widziałem, ale ono było, czekało na mnie, czekało na moje „fiat”.
Postanawiam pójść tą niepewną drogą „niewidzialnych” kresek. Pierwsze kroki są nieporadne, jak nauka pisania lewą ręką, ale po chwili zaczynam znajdować rytm. To nowe doświadczenie. Czuję się znów jak dziecko, które podało dłoń tacie i idzie pod jego opieką, pozwala się prowadzić bo zaufało. Patrzę jak szkic cienkich białych kreseczek wyłania się z „niebytu”, jakby niesiony niewidzialną falą. Ta zmiana delikatnie „płynie”, stopniowo ukazując światło oczu, ust, nosa. Kształty serafina wyłaniają się nieoczekiwanie, jakby „znikąd”. Każdy kto pisał ikonę zna to niezwykłe uczucie, gdy w pewnej chwili oczy ikony stają się żywe, zaczynają patrzeć. Jednak teraz, gdy oddając kontrolę zdaję się na prowadzenie, moje zdumienie jest jeszcze większe.
Na nowo odkrywam znaczenie słów, które powtarzałem to tyle razy na warsztatach pisania ikon: „Ikonograf oddaje dłoń Duchowi Świętemu, to On jest prawdziwym autorem ikony". Przyjmuję pokornie tą pierwszą lekcję ikonografii. A więc droga znowu się zaczyna
Postanawiam pójść tą niepewną drogą „niewidzialnych” kresek. Pierwsze kroki są nieporadne, jak nauka pisania lewą ręką, ale po chwili zaczynam znajdować rytm. To nowe doświadczenie. Czuję się znów jak dziecko, które podało dłoń tacie i idzie pod jego opieką, pozwala się prowadzić bo zaufało. Patrzę jak szkic cienkich białych kreseczek wyłania się z „niebytu”, jakby niesiony niewidzialną falą. Ta zmiana delikatnie „płynie”, stopniowo ukazując światło oczu, ust, nosa. Kształty serafina wyłaniają się nieoczekiwanie, jakby „znikąd”. Każdy kto pisał ikonę zna to niezwykłe uczucie, gdy w pewnej chwili oczy ikony stają się żywe, zaczynają patrzeć. Jednak teraz, gdy oddając kontrolę zdaję się na prowadzenie, moje zdumienie jest jeszcze większe.
Na nowo odkrywam znaczenie słów, które powtarzałem to tyle razy na warsztatach pisania ikon: „Ikonograf oddaje dłoń Duchowi Świętemu, to On jest prawdziwym autorem ikony". Przyjmuję pokornie tą pierwszą lekcję ikonografii. A więc droga znowu się zaczyna