wtorek, 15 grudnia 2015

czas

Internet od lat rozkwita bogatą ofertą szkoleń, warsztatów, ćwiczeń, teorii, metod, książek, audiobooków na temat ZARZĄDZANIE CZASEM. W googlach są tysiące propozycji, przed chwilą sprawdziłem.
To się dobrze sprzedaje bo chyba każdy chciałby zapanować nad swoim czasem, mieć go więcej - choćby dla bliskich albo na odpoczynek od pracy i stresu.

W czasach gdy króluje zasada mierzalnego sukcesu i wzrostu, - czas jest (cyt. za Wikipedią) "najbardziej drogocennym i porządanym zasobem".
ZASOBEM!
Co jeszcze mówi wikipedia? Mówi że człowiek marnuje czas i to jest jego wielkie
nieszczęście. Gdyby tak wreszcie zapanował nad swoim czasem!

"Do cech sprzyjających marnowaniu czasu zaliczyć można: brak wiedzy, brak doświadczenia, brak motywacji, brak asertywności, niezdyscyplinowanie, niepunktualność, brak porządku, niesystematyczność, brak talentów organizacyjnych, niedbalstwo, flegmatyczność, słaba komunikatywność, gadatliwość, brak ambicji. Większość to cechy ściśle związane z osobowością człowieka, a więc bardzo odporna na zmiany. Można temu przeciwdziałać przez eliminację lub przekształcenia poprzez przyjęcie innego modelu psychicznego lub też odpowiednio zaprogramowane szkolenia".

Inny model psychiczny! Wspaniale! Czy to nie byłoby cudowne... wyleczyć się z marnowania czasu! Iść na kurs albo do psychologa i zmienić wreszcie swój nieefektywny "nieuświadomiony schemat zachowań" na nowy, skuteczny! Koniec z beznadziejnie dłużącym się dniem pracy w korporacji, koniec z "nieskończenie" odległym weekendem czy wymarzonym urlopem, który nie chce się zbliżać, a gdy się pojawia to... mija zbyt szybko żeby się nie zdenerwować koniecznością powrotu do pracy. Że o wyczekiwaniu wymarzonej emerytury nawet nie wspomnę.

Kłamstwo tego podejścia jest szokujące bo tak powszechne. Kłamstwo "zarządzania czasem", na którym robi się wielki biznes jest przerażające bo wszechobecne i popierane przez "naukowe metody", "ekspertów", wszelkiego rodzaju "zarabiaczy". To kłamstwo daje tak samo fałszywą nadzieję jak telewizyjne reklamy środków chwilowo łagocących ból czy witamin w pastylkach. Kogo dziś interesuje przyczyna problemu skoro wystarczy załagodzić objawy? Zresztą na nic więcej i tak nie ma czasu.

Dlaczego "zarządzanie czasem to oszustwo?

Bo czasem nie da się zarządzać!
W żaden sposób. Nijak nie da się czasu rozciągnąć, zmagazynować czy namówić do czegoś. Uczciwa nazwa szkolenia musiałaby brzmieć: "Zarządzanie SOBĄ w czasie". Bo tylko sami z sobą możemy coś zrobić. Człowiek świadomy własnej nuedoskonałości może zmienić coś w sobie, ale nigdy nie będzie "zarządzał czasem".
Czas jest doskonale obojętny na ludzkie zabiegi czy zaklęcia. Jesteśmy w nim zanurzeni i podlegamy jego konsekwencjom, ale na ziemi nikt nigdy czasu nie przyspieszy ani nie spowolni.
Czas został zakłamany, "zbożkowany", odarty z godności i sensu. Czas został upokorzony i "zniżony" do poziomu człowieka żyjącego w permanentnym pośpiechu.

Czy to znaczy, że nic nie da się zrobić z relacją człowiek-czas? Otóż właśnie nie. Wcale nie jesteśmy bezsilni. Należy tylko odwrócić perspektywę, spojrzeć na czas z drugiej strony. Trzeba przywrócić czasowi jego godność. Oddać mu jego odwieczną tajemnicę. Przyznać się że jesteśmy wobec niego bezsilni. Nie uprawiać antyzmarszczkowej, botoksowej i photoshopowej fikcji. Nie udawać że to my panujemy nad czasem kiedy jest dokładnie odwrotnie.

Czy to jeszcze możliwe? Może tak... Pod warunkiem że człowiek pogodzi się z przemijaniem, a więc zaakceptuje fakt, że śmierć jest nieuchronna i piękna właśnie dlatego, że doskonale sprawiedliwa i niezmienna. Czas życia każdego z nas płynie w tym samym tempie i dopełni się w chwili śmierci. Śmierci nie można "namówić" żeby poczekała. Ona jest siostrą czasu i przychodzi wtedy kiedy sama zechce.
Gdy odkłamiemy już czas i pogodzimy się z przemijaniem, wtedy przyjdzie kolej na odkłamanie takich pojęć jak wolność, spełnienie, szczęście.

Wtedy jest szansa że narodzimy się do prawdziwego życia i zwrócimy się ku jego istocie, zamiast żyć namiastkami i pozorami.

Jest nadzieja!
Wesołych Świąt Bożego Narodzenia!

poniedziałek, 7 grudnia 2015

przełęcz

Po dwóch tygodniach pchania z Łodzi 400-kilogramowego wózka przez równiny i niewielkie wzniesienia centralnej Polski, na początku maja przed nami wyrosły prawdziwe góry. Nie wiedzieliśmy jak zachowa się na stromych podjazdach nasz trójkołowy pojazd wiozący 3-metrowy obraz Jezusa Miłosiernego i ekwipunek dla pięciu pielgrzymów na 90-dniową wyprawę do Rzymu. Pokonanie Karpat było pierwszą górską próbą na naszej drodze. Czekały nas jeszcze góry Bośni i włoskie Apeniny, ale do tak odległej przyszłości nikt w ogóle nie sięgał wyobraźnią.
Jak dotąd konstrukcja na trzech kołach zdawała nieźle egzamin. W mijanych miastach nauczyliśmy się szybko zmieniać pasy ruchu i sprawnie manewrować na rondach. Prowadzenie wózka wielkości samochodu wymagało od nas dobrej komunikacji i szybkiego podejmowania decyzji - byliśmy teraz niemal jak załoga oceanicznego jachtu w sztormowych warunkach. Zgranie pięciu różnych charakterów i temperamentów, z których każdy miał za sobą trudną przeszłość, nie było z początku łatwe. Byliśmy ludźmi z trudnymi życiorysami, większość po długoletnich wyrokach więzienia, z historią zniewoleń i przemocy.
Tym co nas połączyło było doświadczenie dziwnego światła, które do każdego z nas przyszło w momencie, gdy byliśmy na dnie ciemności i beznadziei. Dużo rozmawialiśmy o tym w drodze. Różne były nasze historie ale jedna rzecz była wspólna: każdemu z nas Bóg objawił Swoją moc wtedy, gdy okazaliśmy się bezsilni. I właśnie dopiero w tą niemoc mogło wejść Boże Miłosierdzie, całkowicie przemieniając nasze życia. Od tamtej chwili już nie mogliśmy żyć tak, jak wcześniej, krzywdząc siebie i innych. Tak zaczęła się nasza droga. Co roku wyruszamy na pielgrzymkę po to, żeby oddawać to, co wtedy do nas przyszło, żeby dzielić się z innymi tym, co sami otrzymaliśmy za darmo. Widać dla takich jak my Bóg też ma swój plan.

Pierwszego maja rano, po noclegu w klasztorze oo. Franciszkanów w Kalwarii Zebrzydowskiej, zaczęliśmy wspinaczkę na Przełęcz Kocierską. Pchanie wózka pod stromą górę okazało się ciężką pracą dla nóg i ramion całej naszej piątki. Pod wieczór, solidnie już zmęczeni, robiliśmy coraz częstsze postoje licząc, że za kolejnym zakrętem asfaltowa serpentyna wreszcie się wyrówna. Wyczerpani całodniową walką z ciężarem wózka marzyliśmy już tylko o noclegu i solidnym odpoczynku, choć zupełnie nie wiedzieliśmy czy na szczycie znajdziemy płaski teren żeby rozbić namioty. Gdy z westchnieniem ulgi wtoczyliśmy się wreszcie na szczyt, przed nami pojawiły się światła jakiegoś dużego budynku, który okazał się ekskluzywnym ośrodkiem SPA. Postanowiliśmy sprawdzić w recepcji czy może udostępnią nam podłogę w jakimś gospodarczym pomieszczeniu albo chociaż garaż żeby rozłożyć się do rana na karimatach. Perspektywa rozbijania namiotów po ciemku w lesie była mało pociągająca. Wyjaśniliśmy zdziwionej recepcjonistce że jesteśmy pielgrzymami w drodze do Rzymu i wieziemy na wózku obraz dla papieża. Niestety hotel mógł nam zaoferować jedynie pokoje w czterogwiazdkowych cenach, na co oczywiście nie było nas stać. Dostaliśmy jednak zgodę na skorzystanie z hotelowej łazienki i rozbicie namiotów na trawie przy parkingu. Rozbijanie namiotów w zmęczeniu przy świetle latarek nie jest łatwe. W ciemności giną przedmioty, każda czynność trwa dwa razy dłużej niż normalnie i trudno nie ulec irytacji. Jeszcze nie zdążyliśmy wypakować rzeczy z wózka gdy pojawiła się pani z recepcji. Przyszła nas poinformować, że jeden z gości hotelowych zadeklarował się, że opłaci nam nocleg w hotelu. Przypadkiem stał akurat obok gdy opowiadaliśmy o pielgrzymce i poruszony tą historią postanowił nam pomóc. Opłacił duży apartament i śniadania dla nas wszystkich.

- To bogaty Rosjanin – recepcjonistka była wyraźnie poruszona tą sytuacją – przysłał mnie tutaj do was bo sam nie chce się ujawnić. Powiedział, że ma wiele na sumieniu i że jest już dla Boga stracony. Prosi was tylko o to, żebyście w drodze pomodlili się za jego córkę.

Marek zdjął z piersi swoj drewniany Krzyż Pielgrzymów Bożego Miłosierdzia w kształcie hebrajskiej litery "taw" i wręczył recepcjonistce.
- To dla tego Rosjanina. Niech mu pani od nas przekaże, że nie ma takiej ciemności, która oddzieliłaby nas od Boga.