Więzienie Elmley to wielki klaster trzech zakładów karnych w hrabstwie Kent, na wschód od Londynu, razem 2300 osadzonych. O 14.00 jest spotkanie z więźniami. Paul zaprosił ich na spotkanie z pielgrzymem. Mam opowiedzieć o mojej pielgrzymce z Irlandii. Jest ze mną Wojtek, kapelan londyńskiego portu, który dał mi nocleg w Londynie. Znają się z Paulem od lat, razem niosą Ewangelię - Wojtek marynarzom, Paul więźniom. Wojtek narysował nawet ulotkę z zaproszeniem na spotkanie, ktorą Paul rozniósł kilka dni temu po celach. Nie wiemy jak zareagują. Czy będą zainteresowani? Ilu przyjdzie?
Telefony zostawiamy w samochodzie, znamy procedury. Wielkość gmachu robi wrażenie. Mamy z Wojtkiem przepustki, przez szereg śluz prowadzi nas ciemnoskóry kapelan anglikański w koloratce. Korytarzami które są jak gigantyczny labirynt przechodzimy w końcu do biura Paula, który pracuje tu od lat jako katolicki kapelan. Jego ojciec urodził się w Tczewie i wyemigrował do Anglii jeszcze przed wojną. Paul uważa się za Polaka choć nie potrafi mówić po polsku. W rozmowie Wojtek omyłkowo używa słowa "cloister" (klasztor) zamiast "cluster", co wywołuje chwilowo nasze rozbawienie, ale to miejsce nie nastraja do żartów. Elmley jest jak zamknięte miasto otoczone niekończącym się wysokim szarym murem. Dla mnie, pielgrzyma, wolność dalekiego horyzontu zderza się tu wyjątkowo brutalnie z ciasnotą betonowych spacerniaków.
Na spotkanie przychodzi 12 osadzonych Polaków. Wojtek zorganizował to spotkanie, robi więc krótkie wprowadzenie.
Opowiadam krótko swoją historię i mówię o naszej drodze, o Wojtku i Grzesiu, którzy swoją pielgrzymkę też zaczynali w więzieniu. Chcę szybko skończyć żeby mogli zadawać pytania. Początek jest trudny, ale gdy mówię szczerze o swoim kiedyś "bezpiecznym" życiu, upadku i pobycie w areszcie - słuchają uważnie. Moja droga to dla nich szok wolności... nieskończona przestrzeń kolejnych państw, codziennie inne miejsce, nowi ludzie. Oni mają tu spacer po betonowym kwadracie raz w tygodniu. Wiedzą że nie są tu bez powodu, ale mówimy też o tym, że pobyt tutaj można dobrze wykorzystać. Wiem od Paula, ze kilku z nich się modli. Jeden mówi, że dopiero tutaj przeczytał całą biblię. Przypomina mi się gra słów klaster - klasztor. Czujemy ze to ważny czas dla nich i dla mnie. Padają trudne pytania. O to, czym naprawdę jest wolność. Mówią o tęsknocie za bliskimi. Dochodzimy do tego na czym w życiu polega ta prawdziwa pielgrzymka, ale nie padają żadne wzniosłe słowa. Rozmowa trwa dwie godziny. Chcielibyśmy dłużej, ale tylko na tyle pozwalają procedury. Na koniec piszą na kartkach swoje intencje. Młody wytatuowany chłopak pyta co to takiego ta intencja. Tłumaczę, że to takie prawdziwe, szczere pragnienie serca.
Żegnamy się szczerym usciskiem dłoni. W oczach widzę wdzięczność. Nie wiem kto komu dał ważniejsze świadectwo.
Po spotkaniu rozmawiamy chwilę we trzech z Wojtkiem i Paulem. Paul mówi, że trafiają tu bardzo różni ludzie. Czasem wystarczy jedną zła decyzja, zboczenie z właściwej drogi albo chwila nieuwagi po alkoholu. I ze teraz wie, że wielu z "tych porządnych ludzi tam na wolności" żyje w straszniejszym więzieniu niż chlopaki w Elmley.
Po więzieniu jedziemy do portowego Sheerness na mój nocleg przy kościele, gdzie Paul sprawuje posługę stałego diakona. Świątynia stoi 80 metrów od morza. Patrzę na żagle przesuwające się wolno na horyzoncie... przed chwilą ciasne zamknięcie a teraz znów otwarcie na bezkres.
Kościół w Sheerness ufundował pod koniec XIX wieku Henry, manager portu, protestant. Widział kiedyś setkę klęczących w deszczu młodych żołnierzy - irlandzkich katolików, którzy nie mogli pomieścić się w ciasnej kaplicy św. Patryka. Poruszony ich widokiem poświęcił się budowie świątyni w czasach gdy prawa katolików były mocno ograniczone.
Kamienny kościół ma bardzo ładną sylwetkę i góruje nad plażą. Od dawna chciałem zobaczyć miejsce, gdzie wisi w bocznym ołtarzu wykonana przeze mnie rok temu ikona Matki Boskiej Czestochowskiej.
Czy pisząc kiedyś tą ikonę w zaciszu mojej pracowni w Sakowie na zamówienie pewnej pani z Podkarpacia, mogłem się spodziewać, ze rok później będę klęczal przed nią dziękując za prowadzenie w drodze przez Wielką Brytanię?
Kościół od morza oddziela betonowy wał - pływy są tu bardzo silne, różnica poziomów morza może sięgać 6 metrów. Kiedyś silny odpływ spowodował niezwykły wypadek statku. W 1944 roku angielski transportowiec klasy "Liberty" z 7 tysiącami ton amunicji i materiałów wybuchowych dla inwazji Normandii osiadł na skałach i przełamawszy się na pół zatonął. Wydobyto z niego tylko małą część ładunku. Po wojnie próbowano coś zrobić z niebezpiecznym wrakiem, ale okazało się to zbyt trudne i kosztowne. Przez lata nikt nie chciał się podjąć wydobycia śmiercionośnego ładunku, więc do dziś rdzewieje pod wodą niczym wielka tykajaca bomba. Gdyby doszło do eksplozji, siła uderzeniowa mogłaby zniszczyć całą okolicę zabijając tysiące ludzi, a podniesiona eksplozją fala poczyniłaby trudne do oszacowania straty. Technika okazuje się bezradna, ryzyko pozostawienia wraku i ryzyko wydobycia ładunku są niemożliwe do oszacowania. Władze ograniczyły się do corocznej kontroli wraku. W 2012 nastąpiło gwałtowne pogorszenie jego stanu. Przez rdzewiejące burty może w każdej chwili wypaść smiercionosny ładunek.
Oglądam miejsce zatonięcia wraku lornetką z gabinetu księdza. 500 metrów stąd, naprzeciwko kościoła starczą przechylone końcówki trzech masztów.
Ktoś ponoć kiedyś rzucił półżartem, że dobrze że to się stało naprzeciw katolickiego kościoła - wiara w opiekę Opatrzności bardzo jest potrzebna całej okolicy. Przypominam sobie, że prawy ołtarz kościoła poświęcony jest Bożemu Miłosierdziu. W centrum umieszczono obraz Jezusa Miłosiernego z wizji św. Siostry Faustyny, a poniżej zdjęcie świętej i słowa po polsku JEZU UFAM TOBIE.
Gdy zasypiam towarzyszy mi dziwne uczucie... skąd mam wiedzieć ze jutro się obudzę?
Nazajutrz jest niedziela. Dzien przerwy w drodze. Po mszy ksiądz zostawia mnie w domu samego i jedzie do posługi w innym kościele.
Widzę że ma sprzęt do obserwacji gwiazd. Gdy wraca pytam go czy gwiazdy coś mówią.
- Ruch odbywa się po okręgu - odpowiada - w doskonale wyważonym porządku. Gdy czasem obserwuję pierścienie Saturna widzę jaka delikatna równowaga rządzi wielkimi siłami w kosmosie i tą wielką przestrzenią. Zdumiewa mnie zawsze gdy pimyśle że ta nieskończona delikatność stworzyła świat i dała życie każdemu z nas. W środku tych kręgów jestem ja, milczący. Bo właśnie tutaj jest środek wszechświata.