niedziela, 22 stycznia 2017

Kreski



Jak technika półsuchych kresek może być zaproszeniem do wyruszenia w drogę...
Ikona „Serafin w błękitach” była od początku pewnym eksperymentem, próbą wejścia na nieznany teren. Miałem dobre zdjęcia fresku Serafina z prawosławnej cerkwi, ale czułem się niepewnie. Chciałem spróbować nowej techniki, wydobyć z błękitnego tła oblicze i skrzydła anioła nie używając znanej mi dobrze techniki rozświetleń, tylko pracować używając tysięcy cienkich kresek, delikatnych dotknięć półsuchego pędzla. Ta technika bardziej przypomina szkicowanie niż tradycyjne malowanie. Kreseczki kładzie się miejsce przy miejscu. Jedna czy dwie nie dają jeszcze efektu, dopiero gdy dochodzą kolejne kreski, ich suma daje dostrzegalną różnicę i stopniowo tworzy obraz, który dzięki tej technice ma wyjątkową dynamikę, jakby był „w ruchu”.
Po nałożeniu na deskę kilku warstw błękitnego tła i odczekaniu aż wyschnie, sięgnąłem po biel cynkową żeby przygotować odpowiednią farbę do „kresek”. Znaczenie ma gęstość farby, a wcześniej także „tłustość” spoiwa żółtkowego, które jest rozpuszczalnikiem dla pigmentu. W ikonie wszystko ma znaczenie, najmniejszy detal, mała zmiana jednego z wielu czynników może spowodować dramatyczny skutek, wprowadzić zaskakującą zmianę. Nowy efekt może być dla ikony korzystny lub poprowadzić w złą stronę. Pisanie ikony to ciągłe rozeznawanie drogi.
Biel cynkowa jest mocno transparentna czyli daje słabe krycie, spod farby przebija to, co pod spodem. Kreska nie może być czysto biała, zbyt duże byłyby kontrasty. Delikatnie łamię więc biel dodając okruch błękitnego pigmentu. Nie widzę zmiany koloru, ale wiem, że to już inna biel, „biel ascetyczna”. Po modlitwie, która jest właściwie tylko westchnieniem o właściwą miarę, kroplami odmierzam ilość spoiwa żeby uzyskać odpowiednią gęstość farby. Sięgam po cienki pędzel, zanurzam go w farbie odsączając nadmiar na brzegu palety. Pędzel gotowy do pracy na chwilę zatrzymuje się nad deską.
Pierwsze dotknięcie pędzlem jest jak pierwszy krok na nowej drodze. Kładę pierwszą kreskę i od razu zaskoczenie. Nie ma jej. Nie widzę śladu farby. Jakby była całkowicie przezroczysta. Może farba jest zbyt rzadka… za mało dodałem bieli? Wtedy nagle kreska sama się pojawia. Teraz widzę ją wyraźnie… A więc… zaczynam rozumieć… biel cynkowa na błękitnym podłożu działa tak, że nie pojawia się od razu, tylko dopiero gdy wysycha. Potrzebuje chwili czasu żeby się pojawić. Trwa to sekundę-dwie, ale ten czas zawieszenia wprowadza niepokój. Gdy kładę farbę, spodziewając się znanego mi efektu, że pędzel zostawi ślad, tymczasem na desce nic się nie dzieje. Odkrywam, że mój niepokój jest wywołany tym, że nie mam teraz kontroli nad pędzlem. Przecież to niemożliwe tak pracować bez kontroli nad efektem. Nie mogę malować nie widząc skutku. Nie widząc kreski nie wiem gdzie mam postawić kolejną. Dziwne uczucie. A może to jednak zaproszenie do czegoś? Może mam spróbować postawić kilka tych nieporadnych kroków w ciemno i poczekać co się stanie.
Teraz dopiero dostrzegam jak trudno zaufać, gdy tracę kontrolę, gdy nie wiem co mnie dalej czeka. Ale przecież radziłem sobie wiele razy w trudnych sytuacjach na drodze, gdy po ludzku nie było rozwiązania i trzeba było mocniej zacisnąć dłoń na kiju i zrobić krok w niepewność. Wtedy okazywało się, że „po tamtej stronie ciemności” czekało na mnie rozwiązanie. Przed chwilą go nie widziałem, ale ono było, czekało na mnie, czekało na moje „fiat”.
Postanawiam pójść tą niepewną drogą „niewidzialnych” kresek. Pierwsze kroki są nieporadne, jak nauka pisania lewą ręką, ale po chwili zaczynam znajdować rytm. To nowe doświadczenie. Czuję się znów jak dziecko, które podało dłoń tacie i idzie pod jego opieką, pozwala się prowadzić bo zaufało. Patrzę jak szkic cienkich białych kreseczek wyłania się z „niebytu”, jakby niesiony niewidzialną falą. Ta zmiana delikatnie „płynie”, stopniowo ukazując światło oczu, ust, nosa. Kształty serafina wyłaniają się nieoczekiwanie, jakby „znikąd”. Każdy kto pisał ikonę zna to niezwykłe uczucie, gdy w pewnej chwili oczy ikony stają się żywe, zaczynają patrzeć. Jednak teraz, gdy oddając kontrolę zdaję się na prowadzenie, moje zdumienie jest jeszcze większe.
Na nowo odkrywam znaczenie słów, które powtarzałem to tyle razy na warsztatach pisania ikon: „Ikonograf oddaje dłoń Duchowi Świętemu, to On jest prawdziwym autorem ikony". Przyjmuję pokornie tą pierwszą lekcję ikonografii. A więc droga znowu się zaczyna

poniedziałek, 16 stycznia 2017

Step


Z drogi przez Rosję. Lipiec 2013

Cóż dla człowieka lepszym sposobem poznania tajemnicy Bóstwa,
aniżeli człowieczeństwo, które Ono przyjęło?

           Bł. Henryk Suzo, „Księga Mądrości przedwiecznej”

Rosyjski step zatraca jak ocean. Linia horyzontu jest cały czas boleśnie daleko. Czasem idę godzinami mając tylko towarzystwo traw i białych brzóz. Gdy staję, słyszę szum krwi w skroniach, poprawiam plecak i uczepiam się drzewa na horyzoncie żeby mieć jakiś punkt odniesienia. W ciszy, która zdaje się teraz podpierać niebo, robię kolejny krok w niepewność.  

Samotność rosyjskiego stepu sprawia, że każde spotkanie z drugim człowiekiem jest niczym święto. Rosjanie mieszkają bardzo skromnie w drewnianych domach z zarośnietymi ogródkami. Nauczyłem się jeść twardą słoninę. Trzeba ją żuć powoli. Zapraszają na nocleg, do łaźni. Pytają czego jeszcze mi potrzeba. Mogę się odwzajemnić tylko obrazkiem Jezusa Miłosiernego. Niektórzy całują go jak ikonę.

Czy pielgrzym, człowiek niezakorzeniony w świecie, ma coś do zaoferowania? A jednak wspólny posiłek u rosyjskiej rodziny rodzi ważną myśl: że nie musimy określać siebie przez dzielące nas różnice. Pielgrzym jest bezbronny, jest w duchowej drodze, prosi o pomoc, dlatego budzi zaufanie. Gdy siadamy do stołu okazuje się, że każdy ma swoją historię, swoją godność i swoje lęki. Różnimy się, ale  nie różnice są teraz najważniejsze. Jemy ten sam chleb. Tą zdumiewającą wspólnotę można dostrzec dopiero w wolności drogi, w wolności od schematów i uprzedzeń, w wolności od lęku przed obcym.
Siedząc przy stole jesteśmy niczym dalecy krewni. Należymy do tej samej wspólnoty, w której kobiety i mężczyźni podają sobie ręce na przywitanie i patrzą sobie prosto w oczy. Wymiana uśmiechów to misterium spotkania.”Spotykam Innego w epifanii jego twarzy” – mówił francuski filozof dialogu Emmanuel Levinas.

Do tego drzewa przede mną mam może pięć kilometrów. To godzina drogi. Powietrze jest bardzo przejrzyste. Daleki horyzont rysuje się ostro. Białe brzozy rosną w kępach. Trzymają się razem.
Chyba tędy kiedyś szła na Moskwę polska husaria i tędy 200 lat póżniej wracała upokorzona armia Francuzów.
- Od wielkości do śmieszności jest tylko mały krok - powiedział po klęsce zadanej przez Rosjan jeden z ministrów Napoleona. Stąd widzę to bardzo wyraźnie. Czy klęskę dumnemu cesarzowi zadali Rosjanie czy ten bezmiar rosyjskiego stepu? Pośrodku oceanu traw wracają wspomnienia moich życiowych porażek, klęsk, które ujawniły moją niewystarczalność, zapatrzenie w siebie, pychę. Teraz już wiem, że były potrzebne, bez nich może nadal odchodziłbym od prawdy o sobie. A teraz? Co o sobie wiem teraz? W jakim punkcie drogi jestem?

Do bramy Optyńskiej Pustelni pod Kozielskiem pukam gdy już jest ciemno. Otwiera mi brodaty mnich patrząc podejrzliwie. Po rosyjsku tłumaczę, że idę do Moskwy, że jestem katolikiem. Mam na kosturze prawosławną ikonę krzyża, mnich patrzy na nią  i po chwili wpuszcza mnie do środka. Prowadzi do prostego pomieszczenia z małym okienkiem i drewnianym łóżkiem. Na ścianie tylko ikona św. Jana Chrzciciela. Po chwili przynosi koce i kolację dla mnie: chleb i rybną konserwę. Mam więc posiłek apostołów.

Nazajutrz Iwan oprowadza mnie po cerkwiach monastyru. Optyńska Pustelnia to wielki kompleks cerkwi otoczony wysokim murem. Dowiaduję się, że to w tych murach NKWD przetrzymywało polskich oficerów przed transportem na egzekucję do Katynia. Iwan pokazuje mi ikony. Przed każdą oddaje trzykrotny pokłon robiąc za każdym razem zamaszysty znak krzyża, który zaczyna się dotknięciem trzema złączonymi palcami czoła, dotyka serca i prowadzi od prawego ramienia do lewego. Ja żegnam się zwyczajnie, tak jak u nas, całą dłonią: czoło, serce, lewe ramię, prawe ramię. Gdy wychodzimy z cerkwi podchodzi do mnie starsza pani w chustce na głowie i zaczyna mi tłumaczyć jak prawidłowo powinno robić się znak krzyża przed ikoną. Chyba zauważyła w cerkwi że, znak krzyża robię inaczej. Pokazuje mi wyrażnie i powoli  wszystkie gesty, oddając pokłony prawie do ziemi. Jest uprzejma, chyba myśli, że nie wiem jak to robić. Gdy kobieta odchodzi, Iwan widząc moje strapienie, rzuca tylko: „Ty kriż diełaj kak tiebie kriestili” (Ty rób znak krzyża tak, jak byłeś chrzczony).

Każdy dom składa się z muru. A mur, dając poczucie bezpieczeństwa, jednocześnie oddziela, tworzy granicę. Wielokrotnie doświadczałem tej granicy w miastach stojąc przed zamkniętą klatką z domofonem. Ściany powstają żeby ochronić się przed niebezpieczeństwem. Dla pielgrzyma, który każdego wieczoru puka do innego domu prosząc o nocleg, znak otwartych drzwi pochodzi od samego Boga. Człowiek, który otwiera dom nieznajomemu, robi taki sam krok w niepewność, jak pielgrzym wyruszający w drogę bez zabezpieczeń. W Ewangelii przestraszeni uczniowie Jezusa chronią się przed Żydami za zamkniętymi drzwiami Wieczernika. Jezus przechodzi jednak przez zamknięte drzwi i mówi: „Pokój wam”.