środa, 13 kwietnia 2016

Proporcjum

Chyba nikt nie zna mnie lepiej niż Wojtek. Nawet moja mama. Przeszliśmy we dwóch kilka tysięcy kilometrów – tylko on i ja – przez Polskę, szlakami Europy i przez rosyjski step. Tygodniami znosząc chłód, deszcz, spiekotę i zmęczenie. W drodze poznaliśmy dobrze swoje dobre i złe strony, bo tam, gdy opadają zasłony i nie ma się gdzie schować - trudno cokolwiek ukryć. Było między nami wiele tarć, czasem ostrych. Pamietam jak trudno mi było przyznać się do tego, co Wojtek po prostu obserwował w moim zachowaniu jako fakt. Broniłem rozpaczliwie swojego prawa do … oszukiwania siebie samego. Uczylismy się siebie nawzajem powoli, te kilometry potrzebne były nam obu. Nadal jesteśmy w drodze ale dziś obaj już lepiej rozumiemy, że to, jak bardzo się różnimy, było i jest naszym wielkim kapitałem. A może jeszcze cenniejsze jest to, co z tymi różnicami robimy. Wojtek jest logiczny i uporządkowany, ja wybiegam naprzód i często nie patrzę na szczegóły. Jesteśmy jakby na dwóch przeciwnych biegunach percepcji rzeczywistości i może właśnie dzięki temu RAZEM mamy bardziej kompletny obraz całości. Pamiętam nasze rozmowy w drodze o grzechu i przebaczeniu, o boskości I człowieczeństwie Jezusa, o duchu i materii. Te logiczne antynomie, (pozorne) przweciwieństwa, które są nie do ogarnięcia samym rozumem - potrzebują wiary. Wiara i rozum są sobie potrzebne i wzajemnie się dopełniają tak samo jak zawierzenie i roztropność czy jak miłosierdzie i sprawiedliwość. Dopełniają się nie mieszając. Pozostając sobą tworzą coś nowego. Dochodziliśmy do tego w drodze.
Tylko tam, gdzie są przeciwne bieguny może pojawić się iskra. Bez napięcia nie ma przepływu energii. Różnica potencjałów na błonie komórkowej jest warunkiem żeby istniało życie. Czy ja się we wszystkim zgadzam z Wojtkiem? Nie! Ale staram sie zawsze wysłuchać go do końca. I potem długo jeszcze noszę ze sobą to, z czym się nie zgadzam. Ale to nie jest ciężar, który rodzi niepokój, którego chcę sie pozbyć. Ja po prostu staram się zrozumieć to, czego natura jest mi obca. Staram się przyjąć do siebie odmienność drugiej osoby, tajemnicę innego spojrzenia na świat. Kiedyś tego w ogóle nie potrafiłem, bo będąc słaby i bojąc się utraty własnej tożsamości - broniłem się agresją. Gdy nie skupiam się tylko na sobie, gdy staram się NIE upatrywać siły tylko w sobie samym, gdy oddaję to Bogu – ten lęk znika. Jak pogodzić przeciwieństwa? Gdzie jest ten punkt spotkania? Wojtek cytuje czasem Fredrę: "Znaj proporcjum mocium panie!" Każdy ma swoją osobistą relację z Bogiem i ja niewiele wiem o prawdziwych intencjach drugiego człowieka.
Myślę, że jakąś miarą chrześcijańskiej dojrzałości jest stosunek do tego, z czym się nie zgadzam. Jeżeli coś albo ktoś budzi mój sprzeciw, to zanim nazwę to coś złem, chciałbym najpierw umieć oddać to pod osąd Bogu. Zło nazywać złem, ale w reakcjach zachować "Boże proporcjum". Instynkt podpowiada mechaniczne reakcje, ale one często chronią tylko mnie samego, mój własny światopogląd i tych, którzy są do mnie podobni. A nie tylko o mnie tu przecież chodzi. Tak jest z pytaniami: “Czy tylko w chrześcijaństwie jest zbawienie?”, “Czy islam jest zły?”, “Czy jestem pewien swojego nieba?”
Kiedyś miałem mniej wątpliwości. I wtedy spotkałem Wojtka...