poniedziałek, 14 kwietnia 2014

pielgrzym

Pokazał jak wytrwać do końca.

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

wywiad

Kim jesteś? Co robisz?

Roman Zięba: Wędruję. To znaczy stale coś w sobie przekraczam. Zimy spędzam na mojej wsi, gdzie mam pracownię pisania ikon. A latem gdzieś wyruszam. Zwykle sam, ale czasem z kimś. Droga prowadzi do miejsc, które według nas (Pielgrzymów Miłosierdzia – przyp. red.) potrzebują modlitwy, potrzebują Bożego Miłosierdzia. Zaczęło się od trzech samotnych szlaków do Asyżu. Szliśmy w 2011 na spotkanie z Benedyktem XVI i na wspólną modlitwę o pokój przedstawicieli wszystkich religii świata. Każdy z nas pokonał wtedy ok. 4 tys. kilometrów. Wojtek szedł z Fatimy w Portugalii, Dominik z Moskwy, a ja z Jerozolimy. Dwa lata temu była droga przez Norwegię na Wyspę Utoya, gdzie dokonano masowego morderstwa na 77 młodych ludziach, a rok temu szliśmy z Wojtkiem do Moskwy przez Litwę, Białoruś, Smoleńsk i Katyń.

Wiem, że wiele osób patrzy na takie życie trochę podejrzliwie, jak na rodzaj beztroski: ten człowiek nie potrafi się ustabilizować, powinien gdzieś wreszcie osiąść. Ale tak potoczyło się moje życie. Kiedyś byłem prezesem spółki w consultingu IT i jako specjalista od sukcesu w zarządzaniu prowadziłem w Warszawie dostanie życie człowieka w krawacie. Dziś pielgrzymowanie jest ważną treścią mojego życia i ta droga prowadzi dalej.

Jak to jest cały czas pielgrzymować?

Roman Zięba: Gdy doszedłem w 2011 roku do Asyżu po czterech miesiącach wędrówki bez pieniędzy i namiotu, miałem poczucie, że Boża obecność i opieka w drodze, dzięki modlitwie, jest czymś realnym. Wiele razy wychodziłem z trudnych czy wręcz beznadziejnych sytuacji dzięki temu, że ufałem i w największej nawet opresji powtarzałem "Jezu ufam Tobie!".

Teraz wiem, że jeśli człowiek idzie drogą woli Bożej w swoim życiu, gdy realizuje nie własny projekt, ale projekt Boga na swoje życie - wtedy wszystko się układa. To jest możliwe tylko dzięki zawierzeniu i modlitwie. Dlatego, gdy idzie się zawierzając siebie całkowicie Bożej Opatrzności, gdy jedynym zabezpieczeniem jest modlitwa, wtedy nie ukąsi skorpion, nie pogryzą dzikie psy i zawsze znajdzie się pomoc w odpowiednim momencie. Bo to jest tak, że gdy jedną dłoń dajesz Jezusowi, a drugą Maryi i idziesz między nimi jak dziecko - wtedy zawierzenie spotyka się z roztropnością i droga się prostuje.

Po Asyżu zapragnąłem żeby takie pielgrzymowanie kontynuować w normalnym, codziennym życiu. Tam to jest możliwe, ale tutaj już jest trudniej.

Mówisz, że pielgrzymujesz w intencjach Cywilizacji Miłości - co to konkretnie oznacza?

Roman Zięba: Cywilizacja Miłości to pojęcie użyte po raz pierwszy przez Pawła VI, a potem rozwinięte i opisane przez naszego papieża bł. Jana Pawła II. Cywilizację Miłości opisują cztery prymaty – zasady, które mamy wypisane na dębowych tablicach pokoju, jakie zabieramy w każdą pielgrzymkę i zostawiamy potem jako wotum w świątyni na zakończenie drogi.

Są to: prymat człowieka przed rzeczą, prymat "być" przed "mieć", prymat etyki przed techniką i najważniejszy – prymat miłosierdzia przed sprawiedliwością. Głoszenie tych zasad, to w zasadzie głoszenie Ewangelii, tylko wyrażonej może bardziej uniwersalnym, jakby ponadreligijnym językiem.

W drodze podobna myśl przyszła do każdego z nas – że pielgrzymowanie w intencji cywilizacji miłości to w istocie droga własnego nawrócenia. Bo nie można głosić pokoju nie będąc samemu jego znakiem dla innych.

Jesteśmy w czasie Wielkanocnym... Czym jest dla Ciebie zmartwychwstanie?

Roman Zięba: Zmartwychwstanie to dla mnie wielka nadzieja. Może największa... Nadzieja na odrodzenie do nowego życia. Ta nadzieja ożywia mnie w drodze, wzmacnia nogi, a zatrzymuje mnie samooskarżenie - że nie jestem godzien tej nagrody, że upadam przecież wciąż w te same grzechy. Mimo, że wiem od kogo pochodzą te samooskarżenia i jaki mają cel, to jednak przyglądam się im i ten obraz mnie samego w ich świetle jest dość mroczny. W samotnym pielgrzymowaniu opadają zasłony, ujawnia się prawda o moich słabościach. Mimo to po upadkach podnoszę się i idę dalej, nadzieja jest silniejsza... na nowe życie z Jezusem.

Czy można powiedzieć, że nawrócenie to było takie właśnie Twoje zmartwychwstanie?

Roman Zięba: Nawrócenie przyszło w drodze, gdy wyruszyłem wkraczając w niepewność... trochę z desperacji, żeby wreszcie odrzeć się z kłamstw i złudzeń dotychczasowego życia, w którym raniłem siebie i bliskich. Teraz myślę, że nawrócenie nie przyszło, że raczej cały czas przychodzi... Na pewno coś w moim życiu się zmieniło, ale czy jestem nawróconym człowiekiem? Może teraz bardziej tęsknię. I stałem się bardziej wrażliwy na trzy słowa: prostota, uczciwość i wierność. Stale wracają w drodze. Bo nadal jestem w drodze. I chyba stale się nawracam.

Kiedy nie jesteś w drodze, to mieszkasz w ciekawym miejscu – w miejscowości, gdzie urodziła się św. Faustyna Kowalska. Jak to się stało, że tam zamieszkałeś?

Roman Zięba: Mieszkam od dwóch lat we wsi Saków, w miejscu oddalonym od rodzinnego domu Helenki Kowalskiej (później s. Faustyna – przyp. red.) o 2,5 km. Nazywam tą okolicę „Ziemią Bożego Miłosierdzia”. Gdy tam przyjechałem po raz pierwszy z plecakiem, chciałem przez jakiś czas doświadczyć tego miejsca, z którego została powołana przyszła święta i apostołka Bożego Miłosierdzia.

Interesowali mnie ludzie, przyroda, zapachy, wschody i zachody słońca, tradycje i ludowa pobożność mieszkańców. Chciałem poczuć i bliżej poznać rzeczywistość, w której się urodziła i spędziła pierwszych 16 lat życia Święta Siostra Faustyna. Ten czas ukształtował w niej na pewno fundament, na którym dalej układało się jej życie i budowało się to niezwykle świadectwo zaufania Bożemu Miłosierdziu.

No i tak tutaj zostałem. Od księdza mam klucz do pomieszczenia, gdzie mam sypialnię połączenia z pracownią. Czasem, gdy idę od siebie na podwórko domu, w którym się urodziła przyszła święta, żeby w godzinie Miłosierdzia odmówić koronkę - widzę ciągnące po niebie chmury spod których wypadają promienie słońca i kładą światło na pola i las.

Myślę wtedy, że mała Helenka też mogła widzieć takie zjawiska i może też przystawała na chwilę, żeby się im przyjrzeć i zdumiewać ich pięknem i nieuchwytnością. Ta ziemia to takie moje Betlejem Bożego Miłosierdzia. Tu rodzi się coś ważnego. I stąd wyruszają nasze pielgrzymki.

Czy w tym roku też wybierasz się na jakąś pielgrzymkę?

Roman Zięba: Chcielibyśmy uczcić pielgrzymką niezwykle wydarzenie, jakim jest kanonizacja Jana Pawła II, która przypada w Niedzielę Bożego Miłosierdzia. Planowaliśmy z Wojtkiem drogę przez USA, ale pojawiły się kłopoty z wizą, dlatego odłożyliśmy Stany na przyszły rok. W tym roku Wojtek powędruje w dzień kanonizacji z Rzymu do Krakowa, a ja spotkam się z nim w Wadowicach i stamtąd pójdę do Głogowca, rodzinnej wsi świętej siostry Faustyny. Niby tylko 300 km. Ale prawdziwej pielgrzymki nie mierzy się w kilometrach. Ta najważniejsza liczy 40 cm. Tyle dzieli rozum od serca.

Rozmawiała
Agnieszka Kminikowska

piątek, 4 kwietnia 2014

myśl

Jedyną prawdziwą wiedzą o Bogu jest ta, którą poznaje się przez niewiedzę.
     
/Pseudo-Dionizy Areopagita/


"Panie – mówiłem – tam na gałęzi drzewa siedzi kruk. Rozumiem, że Twój majestat nie może zniżać się do mówiącego, lecz ja potrzebuję znaku. Gdy skończę moją modlitwę, spraw, żeby ten kruk odleciał. To będzie jakby skinienie w moją stronę na znak, że nie jestem zupełnie sam na świecie.

I patrzyłem na ptaka. Ale on siedział nieruchomo na gałęzi. Wtedy znowu zwróciłem się do kamienia.

Panie – mówiłem – masz słuszność. Twój majestat nie może się zniżać do moich żądań. Gdyby kruk odleciał, byłbym jeszcze smutniejszy. Bo taki znak byłby znakiem danym mi przez kogoś równego - a więc znowu przeze mnie samego, znowu byłby odbiciem moich pragnień. I ciągle tkwiłbym w samotności.

I oddawszy cześć wróciłem. Lecz wtedy właśnie moja rozpacz ustąpiła miejsca nieoczekiwanej radości".

/A. de Saint-Exupery: "Twierdza"/


Myśl. Co chwila nowa myśl. Coraz więcej myśli. Biblioteki, empiki, terabajty słów, które zatrzymują, rejestrują i uwieczniają wciąż nowe myśli milionów, miliardów ludzi.

Gdybym tak choć na chwilę potrafił się zatrzymać...na chwilę powstrzymał się od myślenia.... stanął i pozwolił tłumowi myśli przejść obok!

A co ja robię? Myślę.
Myślę więc jestem? - nie! Jest dokładnie na odwrót. Kim naprawdę czyni mnie nieposkromiona  myśl? Myślę więc kocham siebie! Myślę, więc beztrosko daje się ponieść rosnącej fali myśli i...  idę na wojnę - z myślącymi inaczej.
Myślę bo nie potrafię pogodzić się z moim umieraniem.

Myślę. I piszę o tym. Jakby z lęku że zniknę bez śladu, niezauważony, że nie zdążę  niczym się odcisnąć na tej grząskiej wydmie, którą i tak za chwilę przesunie wiatr. Przesunie w jakim kierunku? Żadna myśl  tego kierunku nie przewidzi, nie  wyznaczy. Powraca zdanie profesora fizjologii z pierwszych lat studiów: "Im więcej informacji nauka ma o mózgu, tym większa staje się on dla niej zagadką".

Czy ludzkość w swojej historii, prowadzona przez myśl, przybliżyła się do odpowiedzi na najważniejsze pytania? Czy mniej jest poniżenia, agresji, kłamstwa i lęku? Boję się że przestać myśleć oznaczałoby spotkać się wreszcie ze sobą. Sam na sam. W niezakłóconym nawet najlżejszym szeptem milczeniu. Milcząca samotność to chyba jedyny uczciwy stan jaki znam. Czy dałoby się go przetrwać? Przerażający stan. Czy po takim doświadczeniu byłoby jeszcze po co żyć?  Co ujrzałaby w sobie ludzkość gdyby na chwilę zatrzymała pęd myśli i w milczeniu przyjrzała się sobie? Czy to byłoby do zniesienia? Czy takie uczciwe i niezakłócone spojrzenie wgłąb siebie pozwoliłoby dalej istnieć ?
Zamilknąć... Żeby zacząć naprawdę żyć. Czy to możliwe?

Ale teraz jest beznadziejnie. Myśli znowu wciskają się zewsząd i szukają dla siebie słów. Jestem słaby więc pozwalam im prawie na wszystko, pozwalam im tworzyć tą śmieszną narrację przecząc mojemu pragnieniu, przecząc samemu sobie. Jestem bezbronny wobec tego tłumu więc robię to samo co on: sam siebie popycham nad przepaść absurdu.
Tłum myśli ma skuteczną strategię poddawania sobie wszystkiego i wszystkich: "Płyń z nami bo nie istnieje nic innego".

"Jestem bowiem świadom, że we mnie, to jest w moim ciele, nie mieszka dobro; bo łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać — nie. Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę. Jeżeli zaś czynię to, czego nie chcę, już nie ja to czynię, ale grzech, który we mnie mieszka. A zatem stwierdzam w sobie to prawo, że gdy chcę czynić dobro, narzuca mi się zło. Albowiem wewnętrzny człowiek we mnie ma upodobanie zgodne z Prawem Bożym. W członkach zaś moich spostrzegam prawo inne, które toczy walkę z prawem mojego umysłu i podbija mnie w niewolę pod prawo grzechu mieszkającego w moich członkach. Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała, co wiedzie ku tej śmierci?"
/List do Rzymian/

Siedze nad rzeką oparty o drzewo nadgryzione przez bobry. Staram się za każdym razem podejść tu cicho ale tych pracowitych gryzoni dotąd nie spotkałem. Tylko drzewa nad rzeką z każdym dniem są coraz mocniej nadgryzione. Jedno wczoraj musiały zataszczyć do wody. Może wolą pracować w ciemności?  Zostały tylko wióry i ślad wleczenia prowadzący do rzeki . Budują żeremia, w których zamieszkają całą rodziną. Są wierne całe życie jednemu partnerowi. A potem, gdy za rok fala kolejnych roztopów rozbije ich dom, wyruszą żeby ścinać drzewa na nowy.
Bóbr zajęty jest pracą. Robi swoje. Obce są mu rozmyślania.

Ilekroć zdarzy mi się być w Empiku, zawsze  przeraża mnie myśl, że dziś do pomyślenia jest wszystko. To trochę tak jak z jednym z postulatów współczesnej sztuki: nie istnieje bluźnierstwo bo nie istnieje sacrum. Wolność wyrażania myśli przekracza szybko kolejne granice. Nakłady książek maleją, za to szybko  rośnie liczba autorów i nowych tytułów. Nowe narzędzia i znikające granice czynią autora już niemal z każdego. W podobny sposób sztuka podcina własną gałąź bo sama wyrzeka się swojej tajemnicy. Buddyjska sansara też nie zna pojęcia granicy bo wszystko jest w niej przepływem i wszystko zawiera się we wszystkim. Ale buddyzm, mimo że więzi w pułapce zamkniętego kręgu, jakoś nie razi dziwacznoscią. Jedno z wielu lekkich więzień. Chyba że ten importowany, ten jest ciemnym lochem.

W centrum współczesnej debaty na temat człowieka jest pojęcie wolności. Odmiennie rozumianej przez dwie strony debaty. Jest przecież wolność "od" i wolność"do". Ta druga zajmuje mnie bardziej. Odkąd starozytni Grecy uwolnili myśl, furkocze ona na wszystkich sztandardach postępu: zarówno na tych fałszywych i złowieszczych, jak i tych niosących nowe nadzieje. Już za czasów Talesa i Pitagorasa myśl służyła zarówno rozwojowi wielkich idei, jak i była pożywką dla magii i fałszowania rzeczywistości. Zawsze jednak jest nienasycona. Myśl, która ożywia istnienie, jest istotą rozwoju, przynosi nadzieję ...  i jednocześnie zwodzi w niepotrzebnych analizach, przytłacza nadmiarem doznań i gubi drogę w gąszczu kolejnych, niekończących się pytań.  Tak oto nieposkromiona myśl wyruszyła kiedyś  z żyznej Ionii na swoją  wieczną odyseję pewna, że nic już jej nie zatrzyma...
Aż pewnego razu w okolice Efezu (słynącego Artemizjonem) i Wyspy Samos (słynącej Herajonem), do tej kolebki greckiej myśli, zawędrował człowiek o łagodnym obliczu imieniem Jan w towarzystwie starszej, skromnej kobiety.
To był nowy początek... Najbardziej duchowa z czterech ewangelii. Jan musiał dużo rozmawiać ze stoikami, mógł sporo wziąć z Heraklita (ogień jako arche, wieczna przemiana), ale jego ujęcie duchowości, ducha, było czymś zupełnie nowym w rozkwitajacej wtedy przecież kulturze helleńskiej. Zastąpić myśl - duchem! Duchem prawdy!
Tylko Duch nie potrzebuje myśli!
To ostatnia, jedyna nadzieja ludzkości.

W Poznaniu powędrowałem na Stary Rynek. Pośrodku placu stoi ratusz - całkiem urodziwa renesansowa budowla - mierząc urodziwość harmonią proporcji. Pomyślałem, jak to kiedyś po strzelajacych w niebo lekkich iglicach średniowiecznych katedr nastąpiło  odrodzenie greckiego rozmyślania nad człowiekiem i pięknem i zaowocowało renesansową harmonią i finezją krzywizn i ornamentów, którą potem ostatecznie wykoślawi dopiero przesada baroku. Ot zwykła pułapka wolnej myśli i postępu - dumałem. Ale czy na pewno pułapka? Może tylko nieuchronność, która i tak prowadzi do jakiegoś kolejnego dobra? Przecież z baroku ludzka myśl uczyniła kolejny zacny styl, to samo kiedyś zrobi z socrealizmem. Myśl tworzy dorobek którego człowiek się już nie wyrzeknie. Gromadzenie myśli i narzucanie ich innym to jedno z głównych zajęć ludzkości.
Gdy tego ciężaru zgromadzonych myśli jest zbyt wiele, następuje zwykle rewolucja, której towarzyszy rzeź, a potem... gromadzenie zaczyna się od początku.

Obok poznańskiego ratusza jest księgarnia z dobrym wyborem książek w rozsądnej cenie - tam skierowałem swoje kroki. Trafiłem na książkę ks. prof. Hellera, znanego fizyka i myśliciela pt. "Wszechświat jest tylko drogą. Kosmiczne rekolekcje".
Przy kasie książka okazała się tańsza o 8 zł niż informowała naklejka na obwolucie. Nieoczekiwanie obdarowany kwotą ośmiu złotych postanowiłem wydać ją na kawę pod parasolem przy stoliku z widokiem na ratusz. Pokusa? W końcu miałem trochę wolnego czasu.
Kofeina to związek z grupy alkaloidów. Kofeina, heroina, nikotyna, teina - to substancje o podobnej budowie i zbliżonym działaniu : stymulują myśl. Dlatego świecka sztuka wyłaniania się często z oparów alkoholu i dymu palonych używek.
Po kilku łykach kawy myśli rzeczywiście się rozochocily i zaczęły szukać ujścia...najpewniej zupełnie niepotrzebne nikomu poza mną samym. To takie terapeutyczne - pomyślałem - wewnętrzne zajmowanie się czymkolwiek co przynosi myśl. Gdy nie ma się wewnętrznego pokoju myśl jest jedynym ratunkiem przed obłędem.

Podstawą poznańskiego ratusza jest kwadrat. Kwadrat to w symbolice ikonowej figura przedstawiająca ziemię. Koło zaś oznacza doskonałość. Chodząc po twardej ziemi człowiek jednocześnie zapatrzony jest w koliste niebo nad sobą i nieustannie próbuje rozwikłać problem kwadratury koła - szuka wzoru na wyrażenie jednej figury przez drugą. Ludzka myśl jak dotąd nie daje rady temu problemowi, ale próby nie ustają i w ten sposób półki księgarń zapełniają się kolorowymi, pieknie lakierowanymi grzbietami.
- Moja myśl jest tak samo nienasycona jak nie do zatrzymania jest ruch obiektów po kosmicznych orbitach - postanowiłem się trochę skarcić, bo pięknie podana i aromatyczna kawa uwięziła mnie na moment w nieznośnym błogostanie uwolnionych myśli. A może jednak była to próba usprawiedliwienia czegoś? Pocieszenia się?  Coś przywoływało mnie jednak wyraźnie do porządku, odbierając chwilowy błogostan jak czerwona kontrolka hamulców na desce rozdzielczej sunącej gładko autostradą limuzyny kradnie spokój kierowcy. Dopiję tylko kawę i zrobię listę spraw do załatwienia. Mam obowiązki, a dobra kawa w urokliwej scenerii jakby mnie od nich na chwilę odciągnęła.

Wtedy pomyślałem, że istnieje jednak coś potężniejszego niż myśl. Jest to wola.
Świat ludzkiej woli, może nie bogatszy niż świat myśli i pewnie mniej atrakcyjny - jest jednak bardziej od tamtego dynamiczny i ostatecznie bardziej twórczy. Wola jest w istocie bardziej nienasycona niż myśl. To ze świata woli przychodzą najważniejsze - bo potrzebne- pytania, nie ze świata wolnych i nieujarzmionych myśli! Pytanie jakie pojawia się w głowie bobra, to: jak ściąć drzewo tak, żeby przewróciło się do rzeki? Bóbr nie tworzy zbędnych pytań jak np.: Co się stanie gdy kiedyś zetnę wszystkie  drzewa w okolicy? Takie  pytania produkować potrafi tylko ludzka myśl.   Myśli człowieka lubią wędrować wygodnymi drogami, wśród pięknych krajobrazów. Ale nade wszystko myśli uwielbiają zajmować się same sobą. Są zakochane w sobie. Dlatego tak trudno człowiekowi rozstać się z myśleniem. To miłość własna kieruje myśli na wciąż te same tory, które tworzą w koncu okrąg  - figure doskonałą ale zamknietą.  Postanowienia zaś, te trudne dzieci wolnej woli mozolnie i z wysilkiem kroczą wyboistymi ścieżkami znosząc wytrwale zmienną pogodę.  Postanowienia, owi wysłannicy woli, wybiegają z zamkniętego kręgu na cztery strony jak po ramionach krzyża. Są jak zakurzeni pielgrzymi, zmęczeni i głodni, niepewni noclegu, dziwaczni i ośmieszani.
Myśli zaś to jakby turyści stale rządni nowych wrażeń, w swoich zabawnych przeciwsłonecznych kapelusikach, z nieodłączną kartą VISA i kolorowym przewodnikiem Bedeckera w kieszeni.

Niepokój dążenia, trud pokonywania oporu, droga pod górę i pod wiatr - to najpotężniejsze siły jakie działają w obrębie Wszechświata. Pokazuje to zagadka lekkosci gotyckiego łuku, tajemnica przepływu spojrzeń archaniołów w ikonie Rublowa albo największy fenomen kosmosu jakim jest skruszony grzesznik wracający do źródła prawdy o sobie.

To gdzieś na styku myśli i decyzji rodzi się wiara. Pochodzi ona z doświadczenia, ale napędzana jest odwiecznym ludzkim pragnieniem przekraczania, wędrowania dalej...  To wieczne transcendowanie oznacza że świat doskonały do którego tęsknię, ma koloryt bogatszy niż najbardziej wyrafinowane bogactwo myśli.

I gdy tak siedzę nad rzeką wśród niewidzialnych bobrów, mam wreszcie blisko ten prawdziwy świat, wreszcie osiągalny, prawdziwy bo dotykalny, choć stale niedopowiedziany.
Myśl nie jest doskonała bo to tylko ja ją tworzę.
Dopiero rezygnacja z myśli sprawia, że  właśnie tutaj, pod moimi dłońmi, w fasadzie ratusza i w gruchających na dachu kamienicy gołębiach, w krokach które zaraz zaprowadzą mnie na tramwaj, w niedokończonych bobrowych żeremiach budowanych nocą w zakolu leniwej rzeki  - właśnie tu jest świat prawdziwy. On nie potrzebuje rozmyślań.
Ta realność jest tak transcendentna, że aż nie ma o czym pisać.

Nie myślę - więc jestem.