niedziela, 18 listopada 2012

Jak?

Jak pisać o Miłości?
Tej jedynej, która jest prawdziwą tęsknotą każdego człowieka?
Jest tak samo bliska każdemu, więc może nie trzeba pisać?
(...)
Zaczyna się w nieskończoności, po czym wyrusza żeby okrążyć świat i gdzieś na drodze spotyka samotnego człowieka, zapraszając do wspólnej wędrówki. Dokąd?
Do Swojego początku.
(...)
Wyruszam więc za Nią, z tęsknoty, choć już wiem, że kilometry nie mają znaczenia.
(...)
Wczoraj poczułem Ją znowu i jest tu ze mną cały czas.
(Zaraz... Jak to było? W którym momencie...?)

Nie, nie... To Ona dostrzegła MNIE i wybrała. Ja tylko tam byłem, na drodze.

Powiedziałem:
- Już wiem, jakie to uczucie być aniołem. Wystarczy zdjąć z ramion plecak po 30 kilometrach marszu. To drealnione uczucie unoszenia się... jakby już nic nie ciążyło ku ziemi, choć kształty i kolory widać teraz wyraźniej.

Jak pisać o Miłości?

W odpowiedzi na moje pytania - milczała. Chyba uśmiechając się delikatnie.
I już znałem odpowiedzi.

Tak, trzeba byśmy oboje zdjęli plecaki.

piątek, 9 listopada 2012

Szukajcie


 
Szukajcie dobra, a nie zła, abyście żyli, a Pan Bóg będzie z wami. (Am 5,14) 

Słowa z Księgi Amosa przypomniały mi się, gdy zobaczyłem zdjęcie, na którym stoją obok siebie Nergal i ks. Boniecki.
Pierwszą reakcją było zdziwienie. Widziałem wcześniej kilka teledysków zespołu Behemoth - są wyjątkowe. Nigdy wcześniej nie widziałem tak mrocznych obrazów w tak atrakcyjnej dla zmysłów aranżacji. Muzycznie na wysokim poziomie (żeby to dostrzec trzeba lubić mocniejsze uderzenie), ale szybko mnie zmęczył jednostronny przekaz - totalny, niesmaczny, nawet perwersyjny atak na Kościół i jego symbole. Wiem, że Nergal, lider zespołu, podczas koncertu podarł na scenie Biblię wykrzykując słowa obraźliwe dla chrześcijan, ludzi Księgi. Nie wiem ile w tym działaniu "artystycznego" marketingu, jak mówią jedni, a ile zmaterializowanego zła w czystej postaci, co widzą inni. W każdym razie nie popieram takich działań i nie lubię jego muzyki.

Na zdjęciu obaj panowie stoją blisko siebie, ale się nie stykają. Twarz Nergala jest uśmiechnięta w taki jakby przymilny sposób, a ks. Boniecki ma swoją swoją typową minę "badawczej życzliwości".
Jeśli nasz wzrok wybierze najpierw Nergala, może pojawić się oburzenie: "Oto satanista znalazł sobie legitymację dla swojego procederu i marketingową dźwignię dla zarabiania na sianiu zła: włącza w swój przekaz księdza, a więc kolejny w mediach przykład relatywizacji zła".
Jeśli natomiast wzrok najpierw skieruje się na ks. Bonieckiego (też jest znaną osobą, ale jakby nieco mniej medialną), wtedy może pojawić się myśl: "Czy aby Nergal nie zaczyna się nawracać, skoro szuka kontaktu z księdzem?".

Idąc za radą proroka Amosa, czyli szukając dobra, wybierzemy ks. Bonieckiego. Ufając kapłanowi, znanemu publicyście katolickiemu (nie ze wszystkimi jego poglądami trzeba się zgadzać), można przyjąć, że dobro w starciu ze złem (posługuję się tu modelem, nie oceniam rzeczywistości) ma wyższą pozycję i silniejsze działanie i że Bóg - w sobie wiadomy sposób - poradzi sobie z tą sytuacją.

Gdy czytam, że znany dziennikarz, pisarz i podróżnik, Wojciec Cejrowski, publicznie żąda ekskomunikowania ks. Bonieckiego za to zdjęcie (rozumiem, że dla podróżnika jest to przykład legitymizacji zła przez przedstawiciela Kościoła), to się zastanawiam, którą z postaci na zdjęciu analizuje on staranniej. Wychodzi na to, że Nergala. Może dlatego, że do niego jest mu w pewien sposób bliżej, bo obaj funkcjonują w dużej mierze dzięki mediom.

Kiedyś prowadziłem szkolenia dla kadry kierowniczej dużych firm z tworzenia strategii i osiągania celów. Mówiłem o tzw. teorii ograniczeń Eliahu Goldratta. W dużym uproszczeniu chodzi w niej o to, żeby znaleźć w firmie prawdziwą przyczynę problemu, który hamuje rozwój, zamiast poruszać się jedynie po powierzchni zjawiska i skupiać się na samych objawach. Otóż wnikając w procesy własnej firmy pracownicy odkrywali ze zdumieniem, że hamulcem rozwoju ich firmy są oni sami, kierownictwo. 
Dobre chęci to za mało, trzeba jeszcze przyznać się, że sami nie jesteśmy doskonali. 
Wiedział to prorok Amos i doszedł do tego Goldratt. 
Czy ma jakieś znaczenie, że obaj byli żydami?
Dla wielu (niestety) tak.

Szukajcie dobra, a nie zła, abyście żyli, a Pan Bóg będzie z wami.


wtorek, 6 listopada 2012

Bluźnierstwo

Przedwczoraj u dominiakanów "na Zielonej" w Łodzi po mszy rozmawiałem z dwoma młodymi filmowcami. Pawła, reżysera, znałem już wcześniej. Odkryliśmy że łączy nas zamiłowanie do obrazu, on zajmuje się filmem, ja - ikonami. Maciek pojawił się na mszy niespodziewanie, rozstał się z wiarą jakoś w dzieciństwie, ale teraz droga wewnętrznych poszukiwań przyprowadziła go do kościoła. Wcześniej na Vimeo obejrzałem dokumentalny film jego autorstwa opowiadający historię jego babci, która przeżyła trzy obozy: Auschwitz, Buchenwald i Ravensbruck. Maciek mówi, że chciałby pójśc do spowiedzi, ale nie wie jak do tego podejść po tych wszystkich latach.
- To musiałaby być długa spowiedź - patrzy na nas niepewnie.
Coś tam mu doradzamy. W samochodzie, gdy po mszy podwozimy go z Pawłem, opowiada jak latem po pijanemu bluźnił Bogu.
- Krzyczałem, nie pamiętam nawet co, ale to było największe bluźnierstwo, jakie chyba można wykrzyczeć - Maciek mówi o tym niepewnie, jakby bojąc się co na to powiemy.
- Może tak było trzeba - nie wiemy tak do końca jak odpowiedzieć.
Przy pożegnaniu daję Maćkowi obrazek ze św. Maksymilianem Kolbe i jego słowami: "Tylko miłość jest twórcza". Maciek patrzy na obrazek w skupieniu.
- Kolega mówił mi niedawno, że w tworzeniu chodzi o emocje, że gniew i nienawiść jest świetnym tematem dla sztuki. Ale ja się z tym nie zgadzam.

Pomyślałem, że gniew wobec Boga to u chrześcijan chyba najbardziej skrywana emocja. Lęk przed bluźnierstwem, przed karą. Może Bóg nie ma nic przeciwko temu, żeby mu coś wykrzyczeć. Na przykład to że jest niedoskonały. Że nie ma Go wtedy, gdy jest potrzebny. Że leci mu krew, że jest taki słaby.

Łódź to miasto filmu. Może dlatego, że jest szare i zostawia tyle przestrzeni dla myśli.

poniedziałek, 5 listopada 2012

Gorczyca

Gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, powiedzielibyście tej morwie: "Wyrwij się z korzeniem i przesadź się w morze!", a byłaby wam posłuszna. Łk 17, 5

16 lipca wchodziłem na Górę Karmel w Hajfie w Izraelu. Dookoła rozciągał sie widok, jakby wszystko było pod stopami: lazurowe morze pieniące się bezszelestnie wokół skał, miasto z białymi domami i port, który ciągnął się daleko wzdłuż brzegu.
 Od dwóch tygodni szedłem przez Ziemię Świętą na północ, aż pod granicą Syryjską musiałem zawrócić z powodu wojny domowej i przyszedłem do Hajfy, bo tutaj - jak się spodziewałem  - mogłem wsiąść na statek płynący na Cypr. Potem czekała mnie przeprawa do Turcji i wędrówka na zachód, do Europy.
16 lipca to święto Karmelu, Dzień Matki Bożej z Góry Karmel, wielki dzień.
To tutaj Eliasz wyzwał na pojedynek proroków Baala i wyprosił u Boga wielki ogień z nieba, który strawił cały stos ofiarny wraz z okalającą go wodą.  Wiara bez granic.
Siedziałem z polskim karmelitą na ławce z widokiem na morze. Rozmawialiśmy o tym, czym jest wiara, ale wkrótce zapadła cisza i mieliśmy już tylko przed oczami ten sam widok, w którym Eliasz ze swoim uczniem wypatrywali chmury, znaku łaski po długim okresie suszy.
Potem poszliśmy do ogrodu na wewnętrznym dziedzińcu klasztoru i zakonnik pokazał mi drzewo  gorczycy. Zerwał malutki suchy strąk i wysypał jego zawartość na moją dłoń. Coś jak czarny pył. Ledwo dostrzegłem malutkie drobinki - kuleczki mniejsze od drobnych ziarenek piasku.
- To nie ta gorczyca, którą znamy z musztardy sarepskiej - uśmiechnął się.
Faktycznie. Znana mi dotychczas gorczyca była wielkości ziarenek pieprzu, a te drobinki na mojej dłoni były prawie niedostrzegalne.

Marnie z moją wiarą - pomyślałem. Ale po chwili odetchnąłem z ulgą, że już za dwa dni wyruszam w dalszą drogę w stronę Asyżu





"