niedziela, 28 października 2012

wspólnota

 Jest taki portal "Niezależna.pl". Hasło w nagłówku brzmi: "My informujemy, oni kłamią". Ja nie zajmuję się polityką ani zaangażowaną publicystyką, ale czasem czytam jakiś tekst i chcę na niego odpowiedzieć. Może tak dla siebie.

Pan Maciej Świrski napisał na tym portalu tekst pt. "Celnik z Caravaggia" (http://niezalezna.pl/34262-celnik-z-caravaggia). Zaczyna się od słów:
Mamy szanse na uruchomienie wielkiego potencjału społecznego. Tak aby wspólnotowo odwojować Polskę z rąk oligarchii, która zawłaszczyła kraj w toku budowy III RP.

Jestem katolikiem, moje poglądy określiłbym jako prawicowe, ale jakoś nie przekonuje mnie podział zastosowany w tekście na "my" (dobrzy, pragnący wspólnoty) i "oni" (żli, sprzeniewierzeni przysiędze itd.). Wiele jest w tekście celnych spostrzeżeń, ale to nadal tylko język publicystyki, pełen malarskich metafor, zaangażowany. Widać, że autor tekstu aktywnie uczestniczy w przepływie informacji, czyta gazety, ogląda tv, dużo rozmawia, ma sporą wiedzę - w przeciwieństwie do mnie - prawie nie czytam gazet, nie mam tv, do internetu mam 8 km rowerem. Dlatego moja odpowiedź jest tylko moim własnym komentarzem, bez ambicji tworzenia jakiejś diagnozy czy oceniania sytuacji w kraju. To moje zdanie, pisane na wsi, pół godziny na piechotę od podwórka Helenki Kowalskiej.

Dobre jest to, że autor pokazuje pewne tendencje, które wyraźnie sugerują, że coś się zmienia i dobre jest to, że porządanym kierunkiem wydaje się być "Polska obywatelska", tylko co to naprawdę znaczy? Do jakiego ideału Polski się odwołujemy, żeby ją "odwojować" z rąk tych, którzy ją niecnie zawłaszczyli? W jakim okresie historycznym Polacy żyli w kraju, którego ideał chcieliby teraz przywołać? Może chodzi o ten krótki sen Solidarnosci, nigdy nie spełniony, bo być może był tylko naszym polskim, szlachetnym i dobrym śnieniem jedynie?
Uczestniczyłem w marszu "Obudź się Polsko" i gdybym wtedy poczuł, że bardziej był on "za czymś" a nie "przeciwko czemuś", to uwierzyłbym, że marsz reprezentował jakieś szerokie wspólnotowe dążenie. Obawiam się jednak, że był on kontynuacją owego polskiego snu i robienie z tego wydarzenia przyczułka do istotnej zmiany w kraju to chyba trochę nieuprawnione.
Rozumiem, jak bardzo ludzie pragnący godnego życia w swoim kraju dla siebie i rodzin - pragną zmiany. Ale powinni chyba najpierw zrozumieć, że są oni częścią tego systemu, który tak bardzo chcą zmienić. Że mnie, protestującego przeciwko "pancernej brzozie", "obłudzie, kłamstwu i arogancji władzy" etc, w istocie niewiele różni od tych, którzy oddają się karierze w korporacji, czerpiąc wiedzę o świecie z TVN24 i biorą coś wieczorem na spokojny sen. Podział na "My" i "oni" na początku dokonywania zmiany stwarza podobną sytuację, jaką jest próba zbudowania dobrej strategii ewangelizacji rozpoczęta od podziału na "wierzących" i niewierzących". To rodzi kolejne polaryzacje, otwiera nowe fronty sporów, zamienia dobrą intencję w niekończące się zmaganie z wrogiem, który jest "tam".
Zło należy wskazywać. Bez tego obraz rzeczywistości będzie zamazany, a wybory pozbawione prawdziwych przesłanek. Tylko że zło najpierw należy dostrzec w sobie i wtedy dopiero wyjść do tych, których pragnie się zmieniać. Stara prawda, żeby zaczynać od siebie, tak trudna zawsze do przyjęcia i do realizowania.
Ewangelizować przez przytulenie, nie mieczem teologii. Robić politykę przez odwołanie do przyzwoitości tu i teraz, na moim podwórku, a nie pokładając nadzieję w zrywach, mężach opatrznościowych etc.
Wierzę że i z tą sytuacją Pan Bóg sobie poradzi. Chcę się w tą zmianę włączyć. Dlatego modlę się i ograniczam własne potrzeby. Tam, gdzie jestem, staram się okazywać dobro wszystkim ludziom, a najbardziej tym, z którymi się nie zgadzam. Mój największy nauczyciel to osoba, z którą mam duchowy problem. W przeciwieństwie do publicystów i polityków ja nie mam poczucia, że jestem w stanie coś zmienić (czy kogoś nawrócić). Natomiast mogę i chcę zmieniać siebie.
I tęsknię za wspólnotą ludzi podobnie myślących.

czwartek, 11 października 2012

Klucz

-->
Mieszkam od tygodnia w nieczynnej od roku, małej wiejskiej szkole, zamkniętej z uwagi na wysokie koszty ogrzewania i małą ilość dzieci. Tak mi wytłumaczył ksiądz, od kórego dostałem klucze. Niezwykły człowiek. Czy to przypadek, że tuż obok miejsca urodzin Helenki Kowalskiej istnieje od 50 lat kościół pod wezwaniem Bożego Miłosierdzia, a proboszczem jest kapłąn, który organizuje rocznie ok. 30 pielgrzymek : pieszych, biegowych, rowerowych, kolejowych i samochodowych do różnych sanktuariów w Polsce i na świecie? Niedawno wrócił z Syberii, a za chwilę jedzie po relikwie Hiacytny i Franciszka do Fatimy, żeby umieścić je w kościele. Dobrze nam się rozmawia, choć nie potrzebujemy wielu słów żeby się rozumieć. Łączy nas duch pielgrzymowania.

W szkole nie ma ciepłej wody i ogrzewania, ale to mi na razie nie przeszkadza. Jedną z sal przystosowałem do zamieszkania. Mam biurko przeznaczone na ikonowy warsztat i mały ołtarzyk z ikoną Matki Bożej. Stała temeratura 12 stopni pozwala okazywać wdzięczność puchowemu śpiworowi. Okna ktoś zdążył wymienić na plastikowe, bardzo szczelne, dlatego mam tu całkowitą ciszę, co mnie zdumiewa i jest nowym odkryciem. Nie wiem co zrobić z taką ilością ciszy. Śmieję się do siebie że chętnie bym ją wymienił na spokój duszy. Ten spokój czasem przychodzi, ale nie zostaje na długo, dusza znowu wędruje i nie wiem czy czegoś szuka, czy od czegoś chce się oddalić...
Kiedyś jako dziecko, gdy zostawałem sam w domu, miałem swoją zabawę. Siadałem przed czarno-białym telewizorem i po włączeniu ściszałem w nim dźwięk. Zostawał tylko ruchomy oraz. Pamiętam, że śmieszyli mnie ludzie pozbawieni nagle głosu. Groteskowe grymasy twarzy i gestykulacja, która koniecznie chciała coś wyrazić, ale grzęzlą w bezradności. W tej ciszy najsilniej przemawiali ci, którzy milczeli, stali nieruchomo. Było ich niewielu. Im najbardziej się przyglądałem, mieli w sobie siłę jakiejś ukrytej tajemnicy, której nie chcieli zdradzić do momentu aż zaczynali – jak inni – swój taniec machania rąk, wiercenia się w miejscu, nadymania policzków, marszczenia czołoa i tych wszystkich min.

Teraz okno wypełnia pożółkły klon. W całkowitej ciszy drżą mu liście na tle czystego toskańskiego błękitu nieba. Kolory jesieni mają spektrum przesunięte w stronę czerwieni, stąd pewnie ta głębia błękitu. Czasem gałęzie poruszają się pod bezszelestnym dotknięciem wiatru i kilka liści odrywa się żeby odbyć drogę na ziemię.
W tej ciszy klon coś opowiada.
Czytam biografię Jerzego Nowosielskiego „Nietoperz w świątyni”
Nowosielski to człowiek „odklejony” od rzeczywistości,  zawieszony między dwoma tradycjami, przez to wyzwolony z tej jedynej.słusznej.. ubogacony przez to, ale równocześnie skazany na wygnanie i tęsknotę, stale poszukujący.
Jest nie pasującym nigdzie nadwrażliwcem. Pasuje do niego łacińskie „peregrinus”, obcy. Tak, Nowosielski jest pielgrzymem.
Nasze historie mają wiele wspólnego: brak przywiązania do jednego miejsca, uczucie do szarej Łodzi, okres utraty wiary, a w nim dotknięcie „metafizyki” absolutnego ateizmu tak bliskiego apofatyzmowi Wschodu, fascynacja ikoną jako przestrzenią spotkania, odkrycie Bożego Miłosierdzia w wizji św. Faustyny.

Przyglądam się teraz swojej wierności i grzeszności... moim zabezpieczeniom, które tak sobie uwznioślam. Mojemu poszukiwaniu oparcia w stałych formach, które się przecież stale rozsypują.

Kolejne ciepłe słoneczne popołudnie w tym błękicie. Koronka do Bożego Miłosierdzia na podwórku Faustyny brzmi dziś inaczej. Słowa wypowiadam powoli, niespiesznie, patrząc za dziewiątką żurawi (dzikich gęsi?), które kluczem przemieszczają się po niebie.
Z pojedynczej szarej chmury spada na mnie kilka kropli deszczu.