poniedziałek, 24 września 2012

Drzewo

Od trzech dni jestem w Wadowicach. Zajmuję mały drewniany domek w lesie, 5 min. od wadowickiego Karmelu. Na kilka dni dał mi tutaj bezpłatne schronienie Zbyszek, przyjaciel pielgrzymów. Prowadzi gospodarstwo agroturystyczne i wynajmuje domki turystom odwiedzającym Wadowice. Mam tu ciszę i spokój żeby poświęcić się pracy nad ikonami. Czasem towarzyszy mi Zyta, kundel przygarnięty kiedyś przez Zbyszka w Warszawie. Jest hałaśliwa, ale toleruje stałych gości. Teraz wyleguje się w słońcu na werandzie. Zbyszek dokarmia też regularnie ptaki w miejskim parku nieopodal i sarny, które zimą podchodzą pod domki.
Pracuję nad ikoną św. Archanioła Michała. Drzewo, z którego powstała deska ikony, ma swoją historię. Cierpliwie rosło latami, aż w końcu przyszedł jego czas. Zbyszek podarował mi dwa lata temu kilkadziesiąt starych lipowych desek. Dostał je z jakiegoś zakładu stolarskiego. Drewno leżało pod plandeką od wojny.
- Wadowicka lipa ścięta w roku 1935 - mówił z przejęciem - W czasie wojny Niemcy część zużyli, a potem to co zostało leżało tak w kącie szopy. Gdy powiedziałem im że pójdzie na ikony, dali mi za darmo.
Zbyszek nie chciał ode mnie pieniędzy. Miał radość z faktu, że na deskach, które mi podarował powstaną ikony.
Pomyślałem, że Karol Wojtyła miał 15 lat gdy ścinano tą lipę. Od tamtego czasu na tych deskach powstało między innymi kilka ikon świętej Rodziny. Pisząc ikonę myślałem, że pochylam się nad drzewem, które  rosło w ziemi, która wydała papieża - Polaka.

Chcąc jakoś odpracować gościnę u Zbyszka podjąłem się rąbania drzewa na opał. Trzeba było porąbać na szczapy brzozowe i świerkowe okrąglaki i ułożyć przy domu. Fizyczna praca była mi potrzebna. Mocno pachniała żywica gdy waliłem siekierą w okrągłe pniaki.
Pracując myślałem o cierpliwości drzewa, które rosnąc układa rok po roku swoje włókna w zwartą strukturę pnia. Brzoza jest miękka i biała, także w środku. Jedno uderzenie i pień poddaje się miękko. Biel brzozy zawsze mnie zastanawiała. Skąd ten kolor? Mogła mieć korę po prostu brązową albo brunatną jak pozostałe drzewa. A jednak nie. Biel brzozy mogła by być dowodem na coś... no bo jak wytłumaczyć ten kolor? Czemuś on służy, po coś jest...
Rozwalając kolejny brzozowy pniak pomyślałem nagle, że te moje pytania są brzozie zupełnie obojętne. Drzewo doskonale wie jak rosnąć, a człowiek nie wiedząc jak żyć mnoży tylko pytania. Brzoza poddawała się miękko ostrzu siekiery ofiarowując swoje ciepło człowiekowi, który zwyczajnie napali nią zimą w piecu.

Deska ikony z podobną pokorą przyjmuje swięty wizerunek. Każdy kto pisze ikonę nosi w sobie obraz swojej ziemi i tego wszystkiego, co ją stwarza. A więc powietrza, nieba, gleby, ukształtowania terenu, rodzajów i gatunków drzew, krzewów i roślin, zwierzyny i ptactwa. Słowem - okolicy, która mu towarzyszy w chwili jego narodzin.
Gdy wieczorem pochyliłem się znowu nad ikoną, pomyślałem, że to drzewo wie wszystko.
Poczułem spokój.


niedziela, 23 września 2012

Poświęcenie

Na zakończenie warsztatów ikonopisania w Tyńcu odbyło się poświęcenie ikon. Każdy z uczestników czuł poruszenie, bo o. Andrzej nadał obrzędowi wyjątkową oprawę. Kaplicę wypełniła cisza i dym kadzidła, a po chwili wspólna modlitwa i czytanie Ewangelii o "Obrazie Boga żywego". Potem kapłan wypowiedział formułę poświęcenia ikony Chrystusa.

W ciszy każdy mógł pomodlić się przed własną, już poświęconą ikoną. Potem poszliśmy na kamienny krużganek (stara częśc klasztoru), gdzie zrobiliśmy sobie kilka pamiątkowych zdjęć na tle kamiennych łuków i ścian.
Wtedy w krużganku pojawiła się grupa niepełnosprawnych dzieci na wózkach pchanych przez opiekunów. Wyraz twarzy i deformacje kończyn wskazywały na porażenie mózgowe. Zmierzali grupą w stronę drzwi kościoła, przed którymi staliśmy z ikonami. I gdy opiekunowie podnosili z wózków dzieci żeby przenieść je przez kilka kamiennych schodów, dzieci wpatrzone były w ikony. Może ich uwagę przykuły świecące złotem nimby. Coś wtedy ścisnęło mi gardło i poczułem, że uczestniczę w niezwykłym wydarzeniu. Nie wiedziałem teraz czy Jezus obecnych był w ikonach czy w spojrzeniach tych dzieci. A może to zupełnie niepotrzebne pytanie.
Jeszcze nie ucichły słowa z modlitwy poświęcenia:

Dobry Ojcze,

wychwalamy Cię za wielką miłość okazaną nam
w Słowie zesłanym.
Wysłuchaj naszej modlitwy.
Gdy twój wierny lud oddaje cześć
wizerunkowi Twego Syna,
niech połączy się w jeden umysł z Chrystusem.
Niech zamieni obraz dawnego ziemskiego Adama
przez przemienienie w Chrystusa, nowego Adama z nieba.

Niech Chrystus będzie drogą, która wiedzie ich do Ciebie,

prawdą, która świeci w ich sercach,
życiem, które kieruje ich czynami.

Niech Chrystus będzie lekością ich kroków,

bezpiecznym miejscem odpoczynku w ich podróży
I bramą, która otwiera im miasto pokoju.
Albowiem tam żyje On, panując z Tobą i Duchem Świętym
Jeden Bóg na wieki wieków.
Amen

piątek, 21 września 2012

Dom

W Tyńcu zamieszkałem na pięć dni u znajomej, która wynajmuje w spokojnej okolicy parter domu oddalonego od klasztoru benedyktynów o dziesięć minut drogi. Ola wczoraj obroniła dyplom na teologii, wzięła na ten dzień urlop z pracy, jest katechetką w ośmiu krakowskich przedszkolach. Zajęcia są dla chętnych, ale uczestniczy w nich większość dzieci. Gdy wieczorem po skończonych zajęciach pisania ikon wracałem z klasztoru na kwaterę, Ola była już w domu po dniu pracy z dziećmi i opowiadała historie z przedszkola.
- Dzisiaj przyszedł pomysł, żeby dzieci narysowały dom Pana Boga.
- Taki element programu nauczania?
- Nie (śmiech), po prostu pojawił się pomysł, a dzieci go podchwyciły. Rozdałam kartki, kredki i mówię: - Narysujcie dom, w którym mieszka Pan Bóg. O, tutaj są niektóre ich prace - podaje mi kilka kartek pokrytych dziecinnymi rysunkami.
Jedna z prac przedstawia unoszący się w chmurach uskrzydlony średniowieczny zamek zwieńczony flagą - najwidoczniej dom Króla. Na innym jakby przekrój bloku mieszkalnego z długim rzędem drzwi na parterze. Na piętrze podobny szereg małych kwadracików.
- To lodówki - wyjaśnia z uśmiechem Ola - piętro lodówek.
Moą uwagę przykuwa rysunek na ostatniej kartce. Kilka prostych, nieporadnych kresek przedstawia serce z nogami wyrastającymi z dołu.
Idące serce... Dom Pana Boga.






środa, 19 września 2012

Recepcja

Przebywam od czterch dni w opactwie benedyktynów w Tyńcu, gdzie piszemy ikonę Chrystusa Pantokratora. Wczoraj dużym autokarem do klasztoru przyjechała grupa Niemców. Jedna z osób mówiła dobrze po polsku. Poniższa scena rozegrała się w recepcji domu rekolekcyjnego.

- Dzien dobry, przepraszam panią, kiedy ci ojcowie śpiewają?
- Chodzi pani o modlitwę w kościele?
- No... znaczy te śpiewy...
- Mnisi śpiewają liturgię godzin o 19.00 w głównym kościele.
- A nie mogą wcześniej? 
- ???
- Bo my zapłacimy...


wtorek, 18 września 2012

Adrian


Ewelina rok temu zamówiłą w naszej pracowni ikonę św. Mikołaja Cudotwórcy. Od tamtego czasu nie miałem z nią kontaktu. Odezwała się znowu pod koniec sierpnia prosząc o modlitwę za Adriana, 21-latka, jej kuzyna, który miał poważny wypadek na motocyklu. Poprosiła też o napisanie ikony dla niego. Adrian, gdy mógł już mówić, powiedział, że ma to być Matka Boska Nieustającej Pomocy.
Lekarze długo walczyli o życie Adriana, operacja pękniętego kręgosłupa, połamane kręgi, obrażenia wewnętrzne i kończyn. Ci, którzy wierzyli, że Adrian wyjdzie z tego, oddali się modlitwie - w stanie w jakim był tylko ona mogła uratować mu życie. Intencje wyzdrowienia Adriana przesłaliśmy Wojtkowi i Maćkowi, którzy wtedy byli już w drodze do Manoppello.
18-go września, w dniu czytania Ewangelii o odnalezieniu Jezusa w świątyniu, pielgrzymi na całonocnym czuwaniu przed Cudownym Wizerunkiem (Volto Santo) modlili się we wszystkich powierzonych im intencjach, także za Adriana.
Dzisiaj Ewelina przysłała maila, oto on.

Panie Romanie przesyłam krótkiego emaila informującego o stanie Adriana :) wysyłam hurtowo:)
Kochani,

 Niecałe 4 tygodnie temu pisałam i prosiłam Was o modlitwę za mojego kuzyna Adriana, który miał wypadek na motorze. Groziła mu śmierć lub w najlepszym przypadku bardzo długa rehabilitacja. Ma pękniety rdzeń i strzaskane 3 kręgi z czego dwa zostały zoperowane. Lekarze dopiero kilka dni temu powiedzieli mu , że 2 minimetry i byłby roślinką i że jeśli miałby operację 2 godziny później to by się udusił i by umarł. Mówią mu, że Bóg dał mu drugie życie...:)

Prośbę o modlitwę rozesłaliśmy gdzie się dało. 4 zakony się modlą. Przez kilka tygodni 2 pielgrzymów jadących rowerami do Manoppello niosło intencję Adriana- intencja o zdrowie Adriana została dzisiaj odczytana w Manopello w dzień dotarcia pielgrzymów na miejsce.
Dzisiaj Adrian o swoich siłach sam poszedł na msze w kaplicy w szpitalu i mógł w pełni uczestniczyć na mszy. Msza była w jego intencji. To cud:) Lekarze dziwią się, że w ogóle chodzi. Jest niesamowitym świadectwem wiary dla pielęgniarek, lekarzy i innych pacjentów. Dziękuję Wam w imieniu Adriana i naszej rodziny za Waszą modlitwę. Proszę o dalszą modlitwę za niego. W zeszłym tygodniu ruszył lewą ręką. Generalnie mocno go rehabilitują. Jest zdeterminowany, pełen walki i wiary...wierzę i jestem przekonana, że to dzięki modlitwie, bo gdyby nie łaska to nic byśmy nie byli w stanie zrobić.

Chwała Panu:)

czwartek, 6 września 2012

Wolność


Mój przyjaciel, który dwa lata temu opuścił dom wspólnoty Cenacolo we Włoszech, zaprosił mnie tydzień temu na swój ślub do Niepokalanowa, skąd piszę te słowa. Do wspólnoty trafiają osoby uzależnione, które chcą się wyleczyć z nałogów. Zasady, które panują w domach Cenacolo (w Polsce są trzy takie domy) to czyste "średniowiecze". Nie ma terapeutów, strażników czy księży. Są tylko narkomani albo alkoholicy, ci ze stażem sprawują rolę nadzoru, ale nie ma płotów ani krat. Pełna wolność. Ale gdy ktoś stąd ucieknie, nie ma już powrotu. Terapia polega na modlitwie i pracy. Trwa średnio kilka lat zanim pojawią się efekty, a średnio 5-6 lat upływa zanim człowiek czuje się na siłach zacząć życie poza "rodziną", jak sami nazywają swoje ośrodki. Zwykle trafiają do domów Cenacolo osoby, delikatnie mówiąc, mało religijne, z trudną przeszłością, które próbowały różnych terapii, dla których radykalizm Cenacolo jest często ostatnią szansą. Rzucają się na głębię, bo tutaj nic nie jest tak, jak w innych ośrodkach dla uzależnionych. Nocna adoracja na kolanach, regularne modlitwy, surowy regulamin dnia, brak ciepłej wody, ciężka praca w polu albo przy rąbaniu drzewa. Domy Cenacolo utrzymują się same, są samowystarczalne, nie mają żadnego stałego finansowania. Jak to możliwe? Członkowie wspólnoty wykonują pewne wyroby rękodzielnicze, jak np. różańce i sprzedają na zewnątrz, uprawiają ziemię, hodują zwierzęta. Ale przede wszystkim się modlą. Szymon opowiada, że zwyczajne są sytuacje, gdy np. na zimę nie ma opału i marne są szanse żeby skombinować pieniądze na zakup węgla. Wtedy wspólnota idzie do kaplicy i modli się do skutku. Aż znajdzie się takie czy inne rozwiązanie problemu. Bywa, że dostają telefon od jakiegoś darczyńcy. Bywa że ktoś z rodziców daje jakąś darowiznę, albo ktoś z okolicy przywozi jedzenie czy drewno. W Cenacolo nazywają to życiem z Opatrzności.
Pytam Szymona:
- Ale przecież trafiają do was z ulicy ludzie uzależnieni, którzy nie tylko się nie modlą, ale nie wierzą w nic. Jak oni reagują na ten sztywny system oparty na modlitwie?
Szymon odpowiada, że to nic nie szkodzi. Na początku nowo przyjęty dostaje Anioła Stróża - kogoś, kto jest już w rodzinie jakiś czas. I ten ktoś opiekuje się nowo przybyłym. Jest jak cień, nie odstępuje go na krok, nawet do toalety idą razem, żeby przypadkiem nie nastąpiło nadużycie regulaminu. I jeśli nowo przybyły jednak coś przeskrobie - karany surowo jest Anioł. Wspólnota kary. To z czasem rodzi zastanowienie nad własnym postępowaniem i tworzy więzi. Jednostajny rytm modlitwy i pracy, modlitwy i pracy - jest jedyną treścią dnia w Cenacolo.
Nowy członek wspólnoty musi uczestniczyć we wszystkich zajęciach wspólnoty. Jeśli nie rozumie, nie czuje modlitwy, musi i tak klęczeć i autmatycznie powtarzać to co pozostali. Jeśli uporczywie odmawia - odchodzi. Ale odchodzą nieliczni bo Cenacolo to ponad 80% wyleczeń. Wiedzą o tym narkomani, którzy tu trafiają, wiedzą ich rodziny. Po kilku latach pobytu tutaj młodzi ludzie nie tylko wygrywają z uzależnieniami. Dzieje się coś jeszcze, może ważniejszego w ich życiu. Już wiedzą, że to, przed czym kiedyś się tak zapierali wybierając "wolność" teraz jest ich prawdziwym lekarstwem. Choć uzależnienie jest stanem nieusuwalnym, z którym trzeba żyć, to ich życie staje się już inne. Czyści wracają do rodzin, do zwykłych spraw "na wolności" i zaczynają od nowa. Szymon po wyjściu z Cenacolo zdał wieczorowo maturę jednocześnie pracując w piekarni i na budowie. Po dwóch latach wziął ślub. Mówi, że sam nie wie jak to wszystko było możliwe.
- To nie moja zasługa, tylko Bożej interwencji, łaski która mnie dotknęła, a na którą ja tylko odpowiedziałem.. Sam nigdy bym z tego nie wyszedł.
- Muszę się teraz pilnować bo pokusy krążą blisko mnie - mówi z uśmiechem trzymając w rękach różaniec gdy siedzimy w jego schludnym, malutkim mieszkaniu bez radia i tv na warszawskiej Woli - Ale z modlitwy już nigdy nie zrezygnuję.


niedziela, 2 września 2012

Miłosierdzie

W świecie wypełnionym krzywdą mówienie o Miłosierdziu naraża na podejrzenia o "radykalny pacyfizm", padają ironiczne pytania: "I co, mam zawsze, każdemu, wszystko przebaczać ?". Pytającym chodzi o własne bezpieczeństwo, rzekomo zagrożone, gdy wyciągamy dłoń do mordercy, ale też o coś więcej - o sens życia, o istotę relacji z Bogiem. Powraca dramatyczna dychotomia: Jak Jezus może być jednocześnie Bogiem i człowiekiem? Jak Bóg może być jednocześnie sprawiedliwy i miłosierny? Czy obok nieba może istnieć piekło? Ludzkie myślenie ograniczone jest do wymiarów: długości (nieubłagane następstwo wydarzeń w czasie), szerokości (trudność z wyborem właściwej drogi), wysokości (samotność w przestrzeni). Bóg istnieje jednak ponad wymiarami, obok nich i w nich. Nie potrzebuje tych rozstrzygnięć. Zatem tylko przyjęcie Boskiej perspektywy pozwala przybliżyć nam Boskie sprawy, rozgrywające się w rzeczywistości n-wymiarowej, uwalniając od ograniczeń ludzkiej optyki. Miłosierdzie jest Bożą tajemnicą, której zrozumienia może dostąpić jedynie skruszony grzesznik, bo tylko wtedy rozum z jego zabezpieczeniami ustępuje wobec wszechmocy Miłości Stwórcy. Przebaczenie najcięższej zbrodni dokonuje się bowiem nie mocą człowieka, tylko wszechmocą Boga i próby zrozumienia "po ludzku" tego zjawiska są podobne do powzięcia przez ateistę postanowienia: "Od jutra uwierzę w Boga". To nie człowiek wybiera, tylko zostaje wybrany. Dotknięcie wiarą lub odczucie Miłosierdzia to łaski, które na człowieka spływają z zewnątrz, gdy ten potrafi im się poddać rezygnując czy raczej zawieszając funkcje rozumu. A może nie rezygnując i nie zawieszając, tylko przeciwnie: wynosząc się na najwyższy poziom poznania, który i tak prowadzi do tego samego miejsca - na spotkanie z Bogiem. Temu radykalizmowi całkowitego oddania się Bogu sprzeciwia się na codzień rozum szukający wyjaśnień i zabezpieczeń. Nieodłącznym towarzyszem samotnego rozumu jest strach i ludzka tęsknota za ostatecznym określeniem siebie samego wobec wszechświata. Ten samotny rozum może wybrać drogę życia zgodnie z Prawem, z owym "regulaminem sensu życia". Tą drogą szli faryzeusze za czasów Jezusa. Była to droga służąca do zaczarowania i opanowania śmierci, niechybnie obecnej w samym fakcie cielesnego życia. Spełnić określone warunki, złożyć należne ofiary i w ten sposób - przestrzegając nakazów Prawa - utrzymać się po właściwej stronie, oddzielić od zła i grzechu. We współczesnym świecie istnieją inne sposoby wywołania tej samej iluzji: zawoalowane techniki ascetyczne, nauki tantryczne, magiczne, teozoficzne, gnostyczne. Niezliczone są sposoby, po które sięga człowiek aby umnkąć przed lękiem i nieuchronnym wyrokiem. Wszystkie w rezultacie są autodestrukcyjne, oprócz jednego: Miłosierdzia Ewangelii.
Thomas Merton, pustelnik trapista zmarły w 1968 pisał:
"Tylko przez przyjęcie Miłosierdzia poszukujące samego siebie "ja" zostaje uwolnione od swego poszukiwania i niepokoju, ponieważ spotyka nie siebie samego, lecz prawdę ofiary miłości, którą złożył Bóg. To "spotkanie" jest odkryciem, w łasce i wierze, że zostaliśmy "zrozumiani z Miłosierdziem" oraz że w duchu okazanego nam Miłosierdzia staliśmy się zdolni miłosiernie zrozumieć bliźnich. Słabość i bezbronność naszych serc, które czynią nas bezbronnymi wobec bliźnich, zostają zatem przezwyciężone nie za pomocą siły, lecz ufności w Boże Miłosierdzie, którym zostajemy obdarzeni, gdy już nie usiłujemy chronić naszej słabości i jesteśmy gotowi zaakceptować naszą bezgraniczną nędzę, w miłosiernej wymianie z bliźnimi, których nędza jest tak wielka jak nasza!"