czwartek, 28 lipca 2011

Mersin

Po doplynieciu do portu W Mersin skierowałem sie na zachod
drogą wzdłuż morza. 35 stopni w cieniu. Na urwistych zboczach porosnietych sucha roślinnością ruiny bizantyjskich albo muzulmanskich warowni. W dole niesamowicie lazurowe morze. Kafija na głowie chroni oczy przed slonym potem. Chusta zwraca uwagę. Padają pytania: -Arabi? -Kurd? Okulary sloneczne zaslaniaja spalona twarz. -Polonia - odpowiadam. Ci ktorzy kojarza kraj usmiechaja sie szeroko i zapraszaja zeby na chwile usiasc. Nie wiem jak Turcy mogą pić w taki upał swoją mocną, słodka herbatę z wazoniko-podobnych małych szklaneczek. Jednak nie odmawiam żeby nikogo nie urazić. Widoki niezwykle. Lazurowe morze w dole białymi falami rozbija sie o skały. Przydaloby sie tylko więcej wiatru. Szukam plaży. Pierwsza jest przy jakimś hotelu. Wstęp: 15 lira, idę dalej. Ok. 18.00 słońce już tak nie prasy. Mam jeszcze trochę sił, odmawiam różaniec chcąc przed wieczorem dotrzeć do 40-go kilometra. Gdy dochodzę do miasteczka, wspaniała nagroda okazuje sie wyteskniona plaża. Morze cudownie chłodzi mimo że ma pewnie z 26 stopni. Cieszę sie jak dziecko które pierwszy jest nad morzem. Jest tu cicho i pusto, zachodzące słońce tanczy tysiącem rozblyskow w falach, które kojąco szepcza coś piaszczystej plaży. Unosze sie w wodzie dziękując za wszystko.
Tutaj na plaży zostanę na noc. Jest czysto, nie ma komarów, mam jeszcze trochę wody, glodny
nie jestem. Gdy zasypiam przy szumie fal mam nad sobą gwiazdy. Budze sie o szóstej i wchodzę do wody. Przydałaby sie kawa i coś do jedzenia. Gdy ruszam z plecakiem moja drogą na zachód czuję że jestem slaby. Ale o tej porze raczej nikogo nie spotkam. Wyciągam różaniec. Dwa kilometry dalej mijam remizę straży pozarnej. Jeden strażak pełni dyżur na tarasie. Bezceremonialnie wpraszam sie na herbatę- kawy nie mają. Pokazuje deskę z mapa. Zero angielskiego, ale coś rozumie bo zdumiony kiwa głową i kilka razy pokazuje nogi i pyta z niedowierzaniem. Przychodzą jego koledzy i rozmawiają z ozywieniem patrzac na mnie ale nikt
nie wpada na pomysł żeby dać mi coś do jedzenia. Pije za to trzy małe słodkie herbaty i żegnam sie ze strazakami. Upał i zero wiatru. Po 5 km czuje bol w lewym srodstopiu. Z kazdym krokiem go czuje. Modle sie starajac sie o tym zapomnieć. Widok morza przynosi tylko trochę ulgi. Gdy
zmęczony przy stoliku przydroznego baru, gdzie chce uzupełnić wodę i kupić kawałek chleba, zaprasza mnie do swojego stolika kierowca ciężarówki. Pokazuje plecak i pada standardowe pytanie: - Dlaczego?
Jestem zmęczony, ale wyjaśniam w kilku słowach, sam dzieiac sie teraz temu co ja właściwie tu robię. Kupuje mi śniadanie i zaprasza do swojego domu w Miejscowosci, która mam mijac za kilka dni. Chętnie sie zgadzam, dziękuję i ruszam dalej.

niedziela, 24 lipca 2011

Msza

Kyrenıa to port na polnocnym Cyprze, w ktorym w srednıowıeczu zatrztymywaly sıe statkı z pıelgrzymamı do Zıemı Swıetej. Ta droga zmıerzalı do Akkı ı Jerozolımy rycerze wypraw krzyzowych. Nad malownıczo polozonym portem wznosı sıe potezna twıerdza ze zlotego pıaskowca pamıetajaca czasy krucjat, tylko dzıs nad muramı powıewa flaga z polksıezycem ı gwıazda. Takıe same bandery lopocza na masztach wycıeczkowych statkow, ktore wsrod dzwıekow glosnej muzykı zabıeraja na rejsy wzdluz wybrzeza turystow z Rosjı, Anglıı ı Nıemıec. Kyrenıa to dzıs ruchlıwy kurort pelen uroklıwych ulıczek, barow, dyskotek ı kasyn. Mıeszaja sıe tu rozne jezykı ı nıe czuc atmosfery nıczyjej domınacjı.
Dowıedzıalem sıe, ze o 12.00 ma sıe odbyc msza w katolıckım koscıele sw. Elzbıety. Droge do swıatynı pokazala mı energıczna Angıelka z anglıkanskıego koscıola sw. Andrzeja. Koscıol okazal sıe swıetnıe zachowana srednıowıeczna lukowa konstrukcja z prostymı kolumnamı ı kulıstymı sklepıenıamı. Zdobywcy odlupalı fragmenty kamıennych zdobıen z krzyzamı, ale zostaly herby z krzyzamı ı gryfamı- moze francuskıch rodow rycerskıch? Koscıol jeste wypelnıony emıgrantamı z Afrykı ı Fılıpın, jest tez ok. 20 bıalych - czesc to turyscı, ale nıektorzy tutaj mıeszkaja na stale.
Msze odprawıa czarnoskory francıszkanın z Nıgerıı, ktory dal mı nocleg w Nıcosıı.
Spowıadam sıe po angıelsku stojac przy pomnıku, na ktorym dostrzegam polskı napıs: "Ojczyzne wolna racz nam wrocıc Panıe" - kolejna pamıatka po polskıch zolnıerzach z czasow II wojny swıatowej? A moze dzielo jakiegos powojennego patrioty?
Pomocnik ksiedza podczas mszy ma na komzy wizerunek Jezusa Milosiernego i twarz sw. Faustyny. Na lewo od oltarza dostrzegam na scianie obraz sw. Franciszka i modlitwe zacztynajaca sie od slow; Uczyn nas narzedziem Twojego pokoju.
Nie moge powstrzymac lez gdy slysze jak w tym wyjatkowym miejscu spiewa i modli sie po angielsku wspolnota wspolczesnych biedakow - imigrantow z roznych krajow Afryki Filipin. Po mszy ktos pyta skad jestem. Zostaje zaproszony na urodzinowe przyjecie jednego z czlonkow tutejszej wspolnoty charyzmatycznej. Zatem niedzielny obiad!
Prosza mnie zebym opowiedzial o sobie. Wstaje i mowie o pielgrzymce. O tym jak ludzie mi pomagaja, jak modle sie do Maryi w powierzonych mi intencjach.
Widze poruszenie na ich twarzach. Prosza zebym opowiedzial wiecej. Mowie o Janie Pawle II i jego prymatach cywilizacji milosci, o sw. Franciszku i o tym, ze mimo roznego pochodzenia i roznych kolorow skory wszyscy nalezymy do jednej rodziny, jednej wspolnoty w Chrystusie. Ksiadz przerywa od czasu do czasu kierujac do zebranych slowa; - Praise the Lord! = Na co zebrani odpowiadaja chorem: - Allelujah!
Podaje zeszyt do wpisywania intencji. Wpisuja sie dlugo i starannie. Zbieram okolo 20 wpisow. Niektorzy dyskretnie wkladaja miedzy kartki drobne banknoty/
Rozdaje obrazki Jezusa Milosiernego. Filipinka o imieniu Bella wpisuje sie szczegolnie dlugo, po czym - wzruszona = serdecznie mnie sciska, obiecujac modlitwe i wciska mi w dlon 20 lira.
Nie mam czego jej dac. Wyciagam z biblii zdjecie Jana Pawla II z beatyfikacji w Rzymie z relikwia sutanny, ktory dostalem pod murem Betlehem od polskiego ksiedza. Caluje obrazek i mowi, ze co tydzien obrazek bedzie u innej osoby.
Na koniec podchodzi do mnie czlowiek ok. 40 lat. Po rysach poznaje ze to Turek. Kiedys przez trzy lata byl bezdomny. Jadl ze smietnikow, pral ubranie w morzu. Spotkal franciszkanow, dzieki ktorym poznal Jezusa. Pomagal im w parafii pracujac za utrzymanie. Teraz pracuje jako wykladowca computer sciences na tutejszym uniwersytecie. Daje mi torbe z jedzeniem i banknot 50 lira (ok. 25 euro). Prosi o modlitwe za siebie i swoja rodzine. Obiecuje ze bedzie o mnie pamietal/ Wymieniamy adresy email.
Nocleg mam u Pakistanczyka, ktory dal mi pokoj za darmo. Ale teraz zaplace mu jakas kwote bo w kosciele uzbieralem 100 lira. Pisze z jego komutera. Mowi, ze to dobre co robie, ze sam chce to wesprzec, bo wierzy ze modlitwa za pokoj i pojednanie miedzy ludzmi ma sens niezaleznie od wyznawanej religii.

sobota, 23 lipca 2011

Kyrenia

Gdy przekraczam wczesnym rankiem granicę z turecka częścią Cypru, widzę w na pierwszych stronach gazet artykuły na temat masakry w Norwegii. Tutaj na Cyprze w 1974 roku Turcja dokonała zajęcia północnej części wyspy "w obronie tureckich mieszkańców". Od 8 lat granicą jest otwarta, a obie społeczności: chrześcijańscy Grecy i wyznający islam Turcy# żyją w pokoju. Mogą przekraczać granicę w obie strony, choć w górach w polnocnej części wyspy stale stacjonuje wojsko Armii Tureckiej.
Stolica Cypru, Lefkosja (u nas znana jako Nikosja) została podzielona niemal dokładnie na dwie prawie rowne części. Różnią sie językiem napisów na reklamach i znakami na świątyniach, ale ludzie po jednej ı po drugıej stronıe mają zbliżone rysy twarzy, dzieci smieja sie tak samo, a starsi ludzie tu i tam tak samo siedzą przed domami i w kawiarniach, pijąc kawę i grając w szachy. Nie wyczuwa sie napięcia, choć wiele osób ma w pamięci samoloty i huk bomb sprzed 40 lat.
Nie zajmuje się polityka, mam przejść trzy i pól tysiąca kilometrów do Asyzu modlac sie o pojednanie dla świata i o zgodę ponad podziałami. Tak tu na Cyprze, jak na Zachodnim Brzegu w Palestynie, widać wojsko i zasieki. Ale i tu i tam słyszę, że wszyscy chcą żyć w pokoju, normalnıe pracować i wychowywać dzieci. Slysze od ludzi, ze to politycy odpowiadaja za konflikty, a ludzie chca tylko normalnie zyc. Ale to polityka jest suma postaw i pragnien, a wybıeranı demokratycznıe polıtycy ustanawıaja prawo. Pielgrzymka to modlitwa ı nie zajmuje sie polityka. Ale trudno przejść obojetnie obok cierpień i krzywdy wymierzanych przez jeden naród drugiemu w imię własnych, "lepszych" racji. Trudno nıe dostrzegac problemow, ktore wynıkaja z narodowych egoızmow ı nıechecı do dıalogu, narzucanıa ınnym sıla wlasnych racjı, strachu przed obcymı.
Zamach w Europie pokazal, jak wielkie podziały, napięcia i strach przed obcymi panują w społeczeństwach uznawanych za nowoczesne i liberalne. Wydaje się, że europejska lewica nie ma pomysłu na przyszłość (która nieuchronnie musi zmierzyć sie z napływem imigrantów i coraz silniejsza obecnością islamu), a skrajna prawica tkwi w swoim strachu i uprzedzeniach przed obcymi, ktorzy "czychaja żeby zawłaszczyć europejski dobrobyt, a nasza kulturę i tożsamość zastąpić własną".
Dzıs Europa jest bardziej zagrożona tym, ze sama zatraca swoje wartości, zastępując je pseudokultura konsumpcji, indywidualizmu i moralnego relatywizmu. Taka Europa odchodzac od chrzescıjanskıch korzenı będzie coraz bardziej egoistyczna i coraz bardziej zamknięta, mimo eksperymentów z tworzeniem zunifikowanej, jedynej słusznej koncepcji, która wydaje sıe bardziej dziwaczna hybryda mająca scisnac różne kultury niż przestrzenią wolności i wspólnego rozwoju dla różnych opcji.
W dzısıejszym swıecıe niczego nie da sie już zamknąć, a mury, które jeszcze widać w Betlejem czy na Cyprze, szybko znikną. Albo Zachod zrozumie islam i przyjmie, że jest on częścią dziedzictwa ludzkosci albo będzie sie oddzielal powodując eskalacje napięć i doprowadzając do kolejnych tragedii wywolywanych przez zaslepionych szalencza misja wybranej rasy i wybranej kultury egoistycznych szowinistow.
Wazne dzis dla nas wszystkich pytanie brzmi: Jak otworzyć sie na innych i nie zatracic własnej tożsamości? Jak dzıelıc sıe z ınnymı wlasnym dorobkıem korzystajac z wartoscı, ktore cı ze soba nıosa? Islam to nıe terroryzm, jak przedstawıaja go chetnıe nıektore medıa. Hıstorıa szalenca z Oslo pokazala mechanızmy manıpulacjı, jakıch dopuszczaly sıe skrajnıe prawıcowe organızacje prowokujac przemoc ze strony mlodych ıslamıstow.
Podczas naszej rozmowy w Hajfie tydzień temu prof. Szewach Weiss powiedział: "Stosunek człowieka do odmienności drugiego człowieka to prawdziwy test humanizmu".
Zaczął sie czas przygotowania do tego testu dla nas wszystkich. Wydaje się że bez powrotu do wartosci uniwersalnych, wspólnych dla całej ludzkiej rodziny, zdanie tego egzaminu nie będzie możliwe.
Spotykam tu Turkow, którzy wyglądają i zachowują sie tak, jak młodzież w Gdansku, Jerozolimie czy Monachium. Wymieniamy adresy na FaceBook'u i śmiejemy sie z tych samych dowcipów. Jeszcze nikomu nie przeszkadzała biblia ani mój różaniec, choć często mam je w rekach.
Mahometanie mają swój różaniec składający sie z 99 imion Boga, z których pierwsze brzmi "Rahim" czyli miłosierny.
Cytując słowa Jana Pawla II z uroczystoscı poświęcenia Swiatyni Bozego Milosierdzia w Lagiewnikach:
"Jak bardzo dzisiejszy świat bardzo potzrebuje Bozego Milosierdzia!". To Boze Mılosıerdzıe, ktore na mojej drodze spotykam w sercach napotkanych Zydow, Palestynczykow, Grekow ı Turkow - nıe zna granıc narodowych anı polıtycznych podzıalow. Modle sıe o to, zeby Mılosıerdzıe jako najwaznıejszy atrybut Boga we wszystkıch abrahamıcznych relıgıach, zatrıumfowalo ponad sprawıedlıwoscıa ı rachunkıem krzywd.
Właśnie pozegnalem sie z para moich tureckich pezyjaciol. Mają po 25 lat. Tutaj na Cyprze spędzali wakacje. Wracają za chwilę promem do Mersin, a stamtąd autobusem do rodzinnej Ankary. Oboje w ramach programu "erasmus" studiowali jakiś czas w Lodzi. Podobala im sie bardzo architektura miasta. Chętnie wplataja w wypowiedzi polskie słowa.
Mustafa ma czarna brodę a Nadia jest jasna blondynka o niebieskich oczach. Może efekt jasyru sprzed czterystu lat? Pewnıe nıelatwo byłoby to rozstrzygnąć. Ale dzısıaj nıe jest to chyba już takie ważne.

piątek, 22 lipca 2011

Lefkosja

Doszedłem do stolicy Cypru. Jestem po kąpieli w umywalce publicznej toalety, w świeżej koszulce! Znalazlem kafejke z wifi i pisze z iphonea. Wczoraj ok. 35 km i dzisiaj podobnie. Upał w poludnie ponad 40stopni. Zeby z Larnaki dojdc do Lefkosii trzeba isc autostrada. Ale ruch pieszy jest tam zakazany. Co mam zrobic - ryzykuje. Trzy godziny słucham trabienia tirów. W koncu zatrzymuje mnie policja. Tłumaczę o co chodzi. Kilometr do zjazdu z autostrady spędzam w cudownie klimatyzowanym radiowozie. Muszę obiecać że nigdy więcej tego nie zrobię. Szukam noclegu ale myśli krążą wokół jakiejkolwiek kolacji. Poza 20 dolarami na wizę turecka nie mam kasy. Woda i chleb do tej pory to nie byl problem, zawsze dostaje od ludzi, ale tym razem nie mam nawet kogo spytac - pustka naokolo. I wtedy pod nogami na chodniku znajduje banknot 10 euro! Szukam cerkwi, zeby najpierw dac ofiare (dziesiecina od kwoty wynosi 1 euro), zapalam swieczke i modlę sie chwilę przed ikonami w powierzonych intencjach. 9 euro to jedzenie i picie na dwa dni. Potem sie zobaczy. Nocleg pod murem cerkwi. Nie mam cgyba odwagi rozmawiać o noclegu z groźnie wyglądającym greckim księdzem, a może jestem zbyt zmęczony? Spędzam noc rozkladajac karimate w spokojnym miejscu pod murem cerkwi. Rano o 6.00 budzi mnie słońce i szum samochodów. Toaleta w toj-toju i w drogę. Rano jest chłodniej, ale do 10.00 nie ma wiatru. Nieruchome powietrze jest najgorsze.
Kiedy w drodze mam ochotę chwile odpoczac i pobyć wewnątrz klimatyzowanej stacji benzynowej
wypada kupić choćby puszkę coli (1 euro!). Zal kasy. Raz dostałem litrowy zimny sok za darmo od Nadii, Rumunki prowadzacej z mężem sklep na Cyprze. Dzisiaj rano grupa greckich dziadków w przydroznym barze zaprosiła mnie na kawę w zamian za opowiesc o pielgrzynce i cywilizacji
miłości i mogłem uzupełnić zimną wodę. Potem koło miejscowości Lympia wchodzę bez większej nadziei na jedzenie do baru przy stacji. Mój wygląd musiał być żałosny bo obsluga pyta mnie dokad ide i czemu w takim sloncu. Dostaje wielkiego kebaba z wołowina i zimną herbatę cytrynową. Od sprzrdaeczyni slysze: It's from the boss. Już ja wiem dzięki któremu Bossowi mam to wszystko... Potem jeszcze grupa spalonych słońcem robotników drogowych zaprasza mnie na
arbuza. Przypominają mi sie słowa z Ksiegi Madrosci:
- Za wszystko co dostajesz nabywaj mądrości.

środa, 20 lipca 2011

Cypr

Dzieki modlitwie i wsparciu dobrych ludzi ofiary z Polski wystarczyly zeby kupic bilet na Cypr. Wyruszam dzis w nocy. Od siostr dostalem 70 dolarow (20 na turecka wize i 50 do biletu). Przez trzy dni bede chcial przejsc wyspe na polnoc i dostac sie do portu, z ktorego wyplyne do Mersin w Turcji.
Potem mam miesiac na przejscie Turcji trasa Tars-Ankara-Stambul (na granicy dostaje sie wize 30-dniowa). Droga przez gory. Goraco. Minimum 35 km dziennie. Odchudzilem jeszcze plecak. Zostaly 2 komplety bielizny, 2 poary skarpet, spiwor, lekka kurtka p-deszcz., bluza na chlody w Europie, mapy, notatnik, aparat fotograficzny, kosmetyczka. No i debowa tablica pokoju z modlitwa w 20 jezykach: "Zmiluj sie nad nami i nad calym swiatem".
Mam jeszcze kostur. Siostry mowia, ze nie wpuszcza mnie z nim do samolotu. Moze uda sie przytroczyc go do plecaka i nadac na bagaz glowny.
Zdaje sie ze Palestyna byla dopiero wstepem. Prawdziwe pielgrzymowanie zacznie sie dopiero teraz. W Turcji sa wysokie gory i nie ma kosciolow. Mam zamiar zatrzymywac sie glownie przy meczetach i na stacjach benzynowych. Tam, gdzie bedzie wi-fi bede z telefonu cos staral sie tutaj wrzucic. Ale nie wiem jak z tym bedzie. Moze tylko wieksze miasta.
Najgorsze beda chwile zmeczenia od upalu, gdy wszystkiego sie odechciewa. Wtedy rozaniec! Od 16 lipca odmawiam cztery czesci kazdego dnia. Jedna w intencji powrotu Europy do wartosci chrzescijanskich, jedna we wszystkich powierzonych mi intencjach, jedna osobista i jedna za moja rodzine.
Prof. Weiss powiedzial: "Musicie jeszcze kilka razy odbyc taka pielgrzymke zeby wymodlic pokoj". Zaprosilem go do Polski po naszym - daj Panie Boze! -powrocie. Ale teraz Cypr i Turcja.
Przed droga Pismo Swiete otwiera sie na Liscie sw. Jakuba Apostola. A wiec patron pielgrzymow jest blisko!
""Za pelna radosc poczytujcie sobie bracia moi, ilekroc spadaja na was rozne doswiadczenia. Wiedzcie, ze to, co wystawia wasza wiare na probe, rodzi wytrwalosc. Wytrwalosc zas winna byc dzielem doskonalym, abyscie byli doskonali i bez zarzutu, w niczym nie wykazujac brakow".

wtorek, 19 lipca 2011

Spotkanie

Siedzielismy z o. Janem na skalnym tarasie przed Grota Eliasza. Widok na morze nastroil nas do rozmowy na temat wiary, prorokow, przebaczenia i pojednania. Opowiadal o 30 latach spedzonych na misjach w Rwandzie i Kongo. Ten karmelita nie wyglada na 87 lat, a juz na pewno tak sie nie zachowuje. Caly czas w ruchu. Oprowadza polskie pielgrzymki po Karmelu i caly czas dowcipkuje.
- Jutro (dzisiaj) swieto Eliasza. Przyjda do kosciola myuzulmanie, zeby w grocie poklonic sie prorokowi. To dla nich wielki czlowiek. Beda tez nabozenstwa melekickie, maronickie, msze po arabsku. Arabowie juz rozkladaja stragany, na festytn przyjda z rodzinami.
- Jaki wedlug ojca bylby dobry ekumenizm?
- Na pewno nie taka salatka wieloowocowa, ze wszystko w jednym worku, kazdy ma racje i niech kazdy bedzie szczesliwy. Sciezka jest stroma, a brama waska, nie ma tu prostych sytuacji. Ale moje doswiadczenia sa takie, ze gdy jeden szanuje odmiennosc drugiego, mimo ze sie z nia do konca nie zgadza - to jest ten pierwszy krok. Ci muzulmanie w kosciele sciagaja buty, modla sie do swojego proroka. Wierza tez w Jezusa, szanuja Maryje. To co dzieli nas i ich jest w tym momencie na drugim planie. Ale ani my ani oni nie zapominamy o wlasnej tozsamosci, tradycji, to ona nas ksztaltuje i pozwala wzrastac.
- Czyli jest nadzieja?
- Tutaj na Bliskim Wschodzie to trudne. Inshallah, jak mawiaja muzulmanie.
Rozmawiamy jeszcze dwie godziny. Dyskretnie notuje mysli o. Jana. Wykladal filozofie w Polsce. Ale teraz woli konkretne dzialania.

Przebywajacy na Karmelu w odwiedzinach o. Robert, karmelita z Zawoi, ma maszynke do strzyzenia wlosow. Pytam, czy by mnie nie ostrzygl. Zgadza sie ale pod warunkiem, ze bede sie za niego modlil w drodze. Strzyze mnie na zero, nie oszczedza brody. Trace zatem owlosienie glowy i od razu czuje wyrazniej morska bryze.

Gdy odmawiam rozaniec przed grota Eliasza, przychodzi sms od prof. Szewacha Weissa. Zaprasza do swojego domu w centralnym Karmelu, wlasnie wrocil z Jerozolimy. Jestem troche oszolomiony zaproszeniem. Teraz juz wiem, dlaczego moj pobyt tutaj tak sie przeciagnal.

Spedzamy trzy godziny na rozmowie w jego pieknym mieszkaniu w srodkowym Karmelu.

niedziela, 17 lipca 2011

Hajfa

A wiec utknalem. W porcie w Hajfie dowiedzialem sie, ze statki towarowe od poczatku lipca nie zabieraja juz pasazerow na Cypr. Tylko przez Cypr moge sie stad wydostac na polnoc. Granica z Libanem jest zamknieta, przez Syrie nie ma przejscia. Zostaje morska droga na Cypr, przejscie Cypru na polnoc (z Limassol do portu po tureckiej stronie wyspy) i dalej jakis statek na wybrzeze Turcji. Plywaja z Hajfy wycieczkowce, ale kosztuja 250 euro. Tyle kasy nie wymodle w kika dni. I tak mam szczescie, ze siostry jeszcze znosza moja obecnosc. Czas cos wymyslic. Zostaje rozaniec. Hej, jesli to czytacie, pomodlcie sie zam mnie i za rozwiazanie mojej sytuacji.
Chwilowo mam troche wolnego czasu. Dzisiaj bylemn w grekokatolickimk kosciele na slubie. Piekna ceremonia i piekne spiewy. Potem odebralem maila od pewnej osoby z pytaniem co sadze o wyborze samotnego zycia w Bieszczadach, bo z takim nosi sie zamiarem.

Odpowiedzialem
Nie mam doswiadczenia pustelniczego, ale wedlug mnie pustelnia nie moze byc ucieczka tylko swiadomym wyborem drogi. Jesli znasz siebie i wiesz jak reagujesz w warunkach dlugotrwalej izolacji od ludzi i bodzcow (gazet, ksiazek,tv) do tego w surowym otoczeniu - wtedy mozna sprobowac.
W przeciwnym razie po prostu zaliczysz nowe doswiadczenie i bolesnie przekonasz sie ze to nie dla ciebie.
Mysle, ze ktos, kto swiadomie decyduje sie na takie zycie musi miec
swoj wewnetrzny swiat, w ktorym odbywa podroze nawet gdy siedzi zima
zamkniety w ziemiance.
Wedlug mnie ten swiat daje pustelnikowi wiara. Niekoniecznie jakas
konkretna religia. Wiara jako gotowosc do przekraczania siebie, do
akceptowania pojawiajacego sie cierpienia i wyrzeczen, a to jest mozliwe gdy otwierasz serce, gdy potrafisz wszystkim przebaczyc doznane krzywdy i akceptowac trudne warunki jako rodzaj "pokuty" za to, co zlego, glupiego robilo sie wczesniej. Nie istnieje wg mnie pustelnia jako miejce przetrwania trudnych chwil w zyciu. Pustelnia istnieje tylko jako miejsce rozwoju,gdzie czlowiek uczy sie siebie - dzieki doswiadczaniu slabosci
przekonuje sie o wlasnej niemocy i zdaje sie na inna sile, inna moc.
Tak czy inaczej pustelnik bez wiary nie przetrwa na pustelni. I nie
moze byc to wiara w siebie, we wlasne mozliwosci. Chodzi wlasnie o cos
przeciwnego.
Gdy czlowiek sie modli, czyli zdaje sie na cos co istnieje poza nim
samym, wtedy pojawiaja sie okolicznosci, ktore czlowiekowi pomagaja
przetyrwac, umacniaja go i wytyczaja mu kolejne punkty na sciezce
zycia.
Ja tutaj w drodze tego wlasnie doswiadczam. Niemocy. Bo wlasne sily
nie starczylyby mi na przejscie Pustyni Judzkiej. Przeszedlem
Palestyne nie wydajac pieniedzy na noclegi ani pozywienie. Ludzie mnie
przyjmuja. Bo jakios czuja ze nie jestem turysta szukajacym wrazen
tylko pielgrzymem zdajacym sie na Opatrznosc.
Wyruszenie w samotna droge nie bylo aktem odwagi tylko aktem wiary. W
Boga czyli w ludzi, ktorych spotkam na drodze.
Podobnie chyba jest z odejsciem na pustelnie. Dom (ziemianka,
opuszczona chata, stary mysliwski domek etc) sam sie znajdzie - jesli
bedziesz na to otwarty (czyli bedziesz wierzyl). Gdy sie modlisz -
wszystko co cie spotyka traktujesz jako dobre doswiadczenie, nawet te
bardzo trudne sytuacje. Uwazasz, ze nic ci sie nie nalezy, wiec za
wszystko co dostajesz jestes wdzieczny. I tak od jednej wdziecznosci
do kolejnej, od jednej nauki do nastepnej, organizuje ci sie twoj
swiat zycia w odosobnieniu.
Ale to droga dla wybranych. Moze jestes taki. Moze warto sprobowac.
Ale ja nie znam innej rady niz zaczac od przeproszenia za wszystkie
grzechy i poproszenia Boga o to, zeby dal ci wiare i sile wytrwania w
dobrym.
Trzymaj sie bracie!

Karmel

16-go lipca wdrapalem sie na Gore Eliasza. Msza odpustowa w swieto Matki Bozej Szkapleznej odbyla sie po arabsku, ale znalem czytania.
Jest tu taka tradycja, ze w tym waznym dla Karmelu dniu msze odprawia franciszkanin. A potem w swieto franciszkanow w Betlehem msze prowadzi karmelita. To zadziwiajace jak te dwie duchowosci przenikaja sie wlasnie tutaj, na swietej Gorze Karmel. Karmelitanska intymnosc i oddanie Maryi i franciszkanskia pokora i ubostwo. Rozmawialem o tym po mszy z o. Janem Kantym, jedynym tutaj polskim karmelita. Kiedys wykladal filozofie, a potem 20 lat spedzil na misjach w Afryce. Gdy pytam o tajemnice jego optymizmu i pogody ducha, odpowiada po chwili zastanowienia, ze to chyba przez to, ze nauczyl sie juz znosic siebie samego. Jest bardzo zaciekawiony idea pielgrzymki "Idzie Czlowiek". Wypytuje o szczegoly. Z calkowita prostota mowi, ze wlasnie kilka dni temu postanowil odmawiac codziennie caly rozaniec - a jedna czesc poswiecac wlasnie intencji powrotu Europy do chrzescijanskich wartosci.
Pius XII napisal kiedys list do wszystkich karmelitow na 700-lecie ustanowienia szklaplerza swietego. O. Kanty pamieta to z czasow swojego seminarium. Papiez w swoim liscie potraktowal jako karmelitanow - braci Maryi - takze tych, ktorzy nosza szkaplerz, choc na codzien nie przebywaja w murach klasztoru. Nie bez dumy przygladam sie kawalkowi brazowego sukna, ktory nosze na szyi odkad rok temu karmelici nalozyli mi go w Wadowickim Karmelu.
Dzisiaj (17 lipca) O. Kanty poswiecil mi czas, odprawil w mojej intencji specjalna msze po polsku i ofiarowal garsc ziarenek gorczycy (moglem osobiscie zerwac kilka torebek nasiennych z klasztornego drzewa). Ziarenka sa drobniejsze od piasku. Wlasnie dzisiaj o ziarenku gorczycy mowi Ewangelia.
Widok z gory na morze zapiera dech w piersiach.
Dostalem tez medaliki szkaplerzne.
Nocuje u polskich siostr nazaretanek. Podziwiam ich pracowitosc, swietna organizacje. Przejely tutaj duza szkole (1500 glownie arabskich dzieci)z rozleglym terenem. Sa tutaj we trzy: drobne i szczuple, calkowicie oddane swojemu zadaniu. Siostra Joanna, ktora kieruje szkola, wszedzie mnie wozi, pokazuje mi rozne miejsca, przedstawia ludzi. Siostry prosza, zeby im opowiadac o tym, co mnie dotychczas spotkalo w drodze. Razem sie modlimy.
Prof. Weiss przyslal smsa, ze niestety jest hospitalizowany w Jerozoilmie i przeprasza, ale nie bedziemy mogli sie spotkac. Coz, tak mialo byc.
Na zboczu gory Karmel, 100 m. ponizej karmelitanskiego kosciola Stella Maris, stoi zydowska synagoga. Troche dziwna, bo czesc zenska jest w niej wieksza niz meska (to ewenement, zwykle jest odwrotnie). Raz do roku, 14 czerwca, w dzien proroka Elizeusza (ucznia i nastepcy Eliasza) karmelici odprawiaja tam msze. Z kolei w kosciele karmelitow, zbudowanym nad grota Eliasza, chrzcza swoje dzieci prawoslawni. Co roku w trzecia niedziele wielkanocna z kosciola lacinskiego w dolnej czesci miasta rusza procesja, w ktorej czterej mezczyzni niosa na Gore Eliasza figure Matki Bozej z Gory Karmel. Tradycyjnie juz do tej procesji dolaczaja sie rozne koscioly protestanckie, prawoslawni, uczestnikow procesji woda i owocami czestuja muzulmanie.
Hajfa to miasto, gdzie rozne wyznania zgodnie wspolistnieja i nie ma tutaj tych napiec, ktore wyraznie widac w Jerozolimie.
O. Jan Kanty mowi, ze ta zgoda roznych kosciolow nie jest zadnym sztucznym synkretyzmem, tylko ma ducha prawdziwego dialogu, gdzie jedni pozwalaja innym na ich tradycje i sami oczekuja akceptacji dla wlasnych. Nie chodzi o zadna tolerancje (tolerowanie sie nawzajem to zaledwie znoszenie swoich odmiennosci), ale o akceptacje odmiennosci drugiego czlowieka z pozostaniem na gruncie wlasnej tozsamosci. Taka postawa wymaga wyzbycia sie lęku przed drugim czlowiekiem i obawy, ze on moze mi cos odebrac. W duchu przebaczenia ten lęk ustepuje gotowosci do dzielenia sie z innymi tym, co sam mam dobrego. Nie chodzi przeciez o ustanowienie jednej normy, jakiejs superreligii, gdzie wszystkich pogodzi jeden paradygmat.
Te odmiennosci roznych tradycji sa wlasnie cenne i gdy sie stykaja, moga dawac ow niezwykly przeplyw, ozywczy prad, ktory moze byc inspiracja, odnowieniem, wzmocnieniem wiary. Tutaj w Hajfie tego wyraznie doswiadczam.

poniedziałek, 11 lipca 2011

Nazareth

Wczoraj pokonalem 30 km z Jeninu i dotarlem do Nazaretu. Ostatnie kilometry wygladaly cienko. Mialem opuszczona glowe, wiec patrzylem pod nogi i dzieki temu znalazlem w ciagu godziny cztery drobne monety. Modlilem sie tylko, zeby Maryja gdzies polozyla mnie spac. Miala dla mnie plan lepszy niz moglem sobie wymarzyc. Postanowilem mimo wszystko dowlec sie do Groty Nawiedzenia (gdzie archaniol Gabriel przemowil do Maryi). Tam znieruchomialem. Znalazl mnie ksiedz Mirek, Polak, ktory pracuje tu od 6 lat. Zalatwil mi pokoj z klimatyzacja i rano sniadanie! Pierwszy prysznic od tygodnia. Zrobilem pranie.
Po 8 dniach przeszedlem 185 km. Nawet biorac pod uwage temperatury to sredni wynik. Moze trzeba bedzie isc nocami? Plecak zwazylem u handlarzy owocow - wazy 18,5 kg. Nie ma czego za bardzo wyrzucic. Namiotu (2 kg) pozbylem sie juz na Pustyni Judzkiej - i tak bym go tutaj nie uzywal, jest zbyt goraco, poza tym - przynajmniej narazie - nie narzekam na brak goscinnosci ze strony Palestynczykow. Dotad nocowalem raz na stacji benzynowej, dwa razy w domach muzulmanow, raz w monastyrze greckim, raz w sierocincu, raz na zapleczu sklepu spozywczego, raz przy meczecie.
Nauczylem sie juz kilku rzeczy.
1. Na nic sie nie nastawiac, niczego nie oczekiwac, ze "mi sie nalezy" - nie bedzie rozczarowania.
2. Gdy przychodzi ciezka proba - nastawic sie na kolejna.
3. Skupiac sie na tym, co jest w tej konkretnej chwili, nie fantazjowac o tym, co mogloby byc.
4. Modlic sie. Modlic sie. Modlic sie.
Jutro wczesnie rano wyrusze w strone Gory Tabor (8 km) i dalej w strone Jeziora Galilejskiego. Gdzies niedaleko Taboru osiedlila sie wspolnota mlodych ludzi wychodzacych z uzaleznien przez modlitwe. Cos na wzor Cenacolo. Nazywaja sie Mondox. Moze ich znajde.
Nazaret rozlozony jest na stromych wzgorzach. Widzialem kilka urwisk. Na jednym z nich mogla sie rozegrac slynna z biblii scena, gdy rozwscieczeni Zydzi chcieli stracic w przepasc Jezusa.
Bylem przy studni, gdzie wg legendy chodzila po wode Maryja. Raczej na pewno tam chodzila, bo to bylo jedyne ujecie wody dla miasta. Co ciekawe - studnia byla jedynym miejscem, gdzie kobieta mogla chodzic sama. Tym dziwniejsza wydaje sie droga, jaka podjela "z pospiechem w gory".
Zastanawiam sie, jak dlugo szla stad do Elzbiety do podjerozolimskiego Ein Karem. Musial to byc przynajmniej tydzien. Nawet biorac pod uwage to, ze wtedy ludzie byli bardziej przyzwyczajeni do chodzenia. Zatem szesc nocy pod niebem Galilei, Samarii i Judei. Miala czas zeby rozmyslac i zeby sie modlic.
Idac przez Palestyne zdaje sobie sprawe, ze Jezus prawie caly czas byl w drodze. Z Jeziora Galilejskiego i domu Piotra w Kafarnaum jest do Nazaretu ok. 30 km - dzien drogi. Z Nazaretu do kany Galilejskiej - pol dnia drogi.
Zatem wiekszosc czasu On i uczniowie spedzali w drodze.
"Jam jest droga, prawda i zyciem". Droga najpierw.

piątek, 8 lipca 2011

Jerycho

Do miejsca chrztu Jezusa nad Jordanem idzie sie drogą między polami minowymi. Po drugiej stronie rzeki zaczyna sie Jordania. Dzisiaj monastyr św. Jana Chrzciciela jest zamknięty, ale tłumaczę żołnierzom, ze jestem pielgrzymem z daleka. Patrzą na bialą suknie i kostur i otwierają bramę. Cały czas dyskretnie towarzyszy mi żołnierz. Jordan ma 8 metrów szerokości. Woda po szyję w najgłębszym miejscu. Zanurzam nogi w rzece. Woda chłodzi stopy. Ma zielonkawy kolor i jest lekko słona. Podplywaja ryby. Koryto rzeki z obu stron porasta trzcina i zielone zarośla. Zielen jest tylko przy rzece, dalej wypalona pustynia. Jest zbyt gorąco żeby sie modlić. Czytam ewangelie św. Mateusza. Wiem że Jezus wszedł do wody od strony zachodniej, jordanskiej. Idę 10 km w spiekocie do Jerycha. Odpoczywam po drodze w cieniu pod drzewem ale muchy nie dają mi spokoju. Wolę już iść. Jerycho zwane miastem tysiąca palm, to biedne palestyńskie miasto. W centrum widzę ogrodzony ogród z rosyjska flaga. Okazuje sie ze to żeński klasztor prawosławny, czytam na bramie po rosyjsku: Duchowa misja. Mogę wejść tylko żeby sie pomodlić w cerkwi i uzupełnić wodę. Dalej jest kościół koptyjski, ale muszę najpierw odpocząć.
Bliżej jest meczet. Akurat trwa modlitwa. Gdy ludzie wychodzą ze świątyni pytam o imama. Mówię ze jestem pielgrzymem. Lamanym angielskim mówi, ze przyjmą mnie na noc, ale mam przyjsc po ostatniej modlitwie, o 8-ej. Podchodzi 30- letni brodaty Palestynczyk i zaprasza mnie na obiad do restauracji. Nie pozwala za nic płacić. Próbujemy sie porozumiec, angielski zna bardzo slabo. Zaprasza do swojego domu. Jest bardzo religijny, jak cała jego rodzina. Z zona,
rodzicami i dwoma synami (3 i 7 lat: Ahmed i Muhammad) mieszka w skromnym domu na przedmieściach. Siadamy przed domem. Jest noc. Mówi o Bogu. Daje mi na pamiątkę muzułmański
różaniec. 99 koralikiow. Tyle imion ma Bog, albo raczej atrybutów. Pierwszy to "rahman" czyli "miłosierny". Zgadzamy się zatem, że najważniejsza cecha naszego Boga jest miłosierdzie. Skróconą wersja różańca ma 33 koraliki. Nie potrafię spytać go o to, czy wie że dla chrześcijan 33 to symboliczną liczba.
Mój gospodarz ma na imię Salam, czyli pokój. To piąty atrybut Boga i piaty koralik na rozancu.
Przynosi stara książkę w języku arabskim ze zmurszalymi stronami. Powtarza słowo Issa i pokazuje palcem miejsca przerzucając kartki. Rozumiem, że to Koran. Dla Salama Jezus jest prorokiem. - Przyszedl od Ojca i odszedł do Ojca. Tyle rozumiem. Mimo że Jezus nie jest dla Salama Bogiem, nie przeszkadza mu to, że dla mnie Jezus to Syn Bozy. Objasniam mu katolicki różaniec. W pewnej chwili Salam przeprasza i wyciąga dywanik. Rozumiem że to czas modlitwy. W skupieniu mój gospidarz skłania się ku wschodowi. Ja w tym czasie modlę się na różańcu.
Po modlitwie matka i żona Salama, okryte ciemnymi czadorami, przynoszą nam na taras kolację. Potem długo rozmawiamy siedząc na dywanie i pijąc herbatę. Nie przeszkadza słaby angielski Salama.
Na niebo wychodzą gwiazdy. Układamy sie do snu na poslaniach przygotowanych dla nas na tarasie.

środa, 6 lipca 2011

Mar Saba

(z telefonu komórkowego na stacji benzynowej - jest wifi!)

Idę w kierunku Morza Martwego. Po 15 km pojawiaja się wykute w skałach groty - grecki monastyr św. Saby. Dostaje zgodę na pozostanie na noc. To pierwsza noc na pustyni. Miałem szczęście ze mnie przyjęli (potrzebna była zgoda przełożonego w JeroIlimie bo jestem katolikiem. W nocy na pustyni może być niebezpiecznie. Hieny potrafią zaatakować. Niezwykłe miejsce. Pochowani mnisi pachnący kwiatami, cudowne źródło dostarczające 18 litrów wody dziennie od 450 roku. Ojciec Konstantinos prowadzi mnie do Groty św. Saby. Przechodzimy przez ten sam Cedron, którego wyscjniete koryto widziałem kilka dni temu pod murami Jerozolimy.
Po wieczornej liturgii i kolacji (mnisi jedza raz dziennie- porcje warzyw, odrobinę chleba i owoce) zapada noc. Widać wyraźnie gwiazdy, jesteśmy na pustyni. Nie ma tu pradu. W celi mam lampe naftowa, przy której czytam otrzymane od Konstantynosa broszury. Modlitwyvzaczynaja sie o 2 w nocy i trwają do wschodu słońca.
Dosypiam i i 6.30 opuszczam gościnnych mnichów.
W stronę Morza Martwego.
Pustynia. Szybko przychodzi upał i żadnego zacienionego miejsca. Słońce pali prawie pionowo z góry. Mijam spokojnie lezace stado wielbladow. To chyba dzikie zwierzeta bo nikt ich nie pilnuje. Widze w oddali blekitna tafle Morza Martwego wewnatrz malowniczego zapadliska. Wojskowy patrol obdarowuje mnie trzema pomidorami, dwoma ogórkami i cebula. Kiwaja tylko głowami gdy mówię którędy chce iść. Uzupełniam wodę i ruszam. Coraz gorecej. Nie ma gdzie sie ukryć, najmniejszego cienia. Na 15 km kończy sie woda. Jestem zmęczony, chce przeczekać największy upał, ale nie ma gdzie sie schować. Robię prowizoryczna osłonę ze spiwora i kostura. Bardzo chce sie pić. Niedobrze bo pojawiają się dreszcze. Modlę sie i dostaje odpowiedz, ze anioł da mi wody. Po pól godzinie męczarni widzę zbliżający sie duży samochód terenowy. Żydowski przewodnik obwozi po pustyni rodzine z Nowego Jorku. Mam wielkie szczęście. Dają mi zapas zimnej wody. To cud ze tędy jechali. Bez wody byłbym w niebezpieczeństwie.

poniedziałek, 4 lipca 2011

Betlehem

(mam kilka minut przy komputerze w hotelowej recepcji. Hotel w Betlehem nazywa sie PARADISE)

Betlehem (hebr. "dom chleba") jest zamknietym wysokim murem gettem, do ktorego droga z Jerozolimy prowadzi przez wojskowe check-pointy obstawione przez 18-20 -letnich zydowskich zolnierzy. Sa uprzejmi. Wiekszosc mowi po rosyjsku. Na murze napisy jak kiedys na murze berlinskim. Ktos napisal: W BETLEHEM NARODZIL SIE NAUCZYCIEL PRAW CZLOWIEKA. Jest tez pieknie wymalowana sprayem wielka ikona Matki Bozej.
Nocleg u siostr Elzbietanek i rano droga 20-min. do Groty Narodzenia. Trafiam akurat na liturgie grecka. Caluje srebrna gwiazde - to tutaj urodzil sie Mesjasz. Obok franciszkanski kosciol sw. Katarzyny - aleksandryjskiej meczennicy. Kosciol jest pusty. Gdy sie modle wchodzi do srodka, a wlasciwie wbiega radosnie podskakujac trzymajac sie za rece- dwoje dzieci - w wieku ok. 8 lat - chlopiec i dziewczynka. Zdumiewa mnie nieskrepowana radosc w ich czarnych oczach, gestach. Chyba brat i siostra.
Widzac mnie z aparatem przystaja na chwile. Pokazuje, ze chcialbym im zrobic zdjecie, ale aparat wlasnie sie zacina. Probuje go uruchomic bojac sie ze zaraz mi znikna. Ale czekaja nie tracac usmiechu. Robie kilka zdjec. Podchodza, chca sie zobaczyc. Sa piekni. Chlopiec troche powaznieje, widac ze czuje sie odpowiedzialny za siostre. Prosi o jedna szekle. Taki tutejszy zwyczaj. Usmiechaja sie i znikaja. Stoje jeszcze urzeczony ta scena. Wtedy czuje jak cos sciska mi gardlo, a w oczach mam lzy. Czy to mozliwe, zebym tutaj zobaczyl... Tak. To byli oni.

Jutro rano wyruszam w kierunku Pustyni Judzkiej i dalej na wschod - do Qmran. Tam w grotach powinienem znalezc jakies schronienie na noc. A pojutrze - Morze Martwe i w 7 km. w gore Jordanu - do miejsca chrztu Jezusa. Potem Jeryho i dalej do Samarii i Galilei. 16-go chcialbym byc na Gorze Karmel. Ale tylko jesli taka bedzie Jego wola.
Panie moj. Prosze o laske. Naucz mnie modlitwy w zmeczeniu i upale. Naucz mnie wierzyc gdy brakuje sil.

sobota, 2 lipca 2011

Jerozolima

Noclegi mam u sióstr Elżbietanek w sierocińcu na Górze Oliwnej, skąd widać wschodni mur z Bramą Złotą (zamurowaną kiedyś na wszelki wypadek, bo przez nią miał wkroczyc do Jerozolimy zmartwychwstały mesjasz). Fotka poniżej.
W piątek śpiewałem nieszpory po łacinie z franciszkanami w kaplicy przy Grobie Jezusa (starałem się:), odmawiałem koronkę do Miłosierdzia po włosku zwWłoską pielgrzymką, potem szedłem w Drodze Krzyżowej do Grobu Pańskiego i tam złożyłem intencje (kartki).

Szukając Bazyliki Grobu Chrystusa zaszedłem przez przypadek do luterańskiego kościoła Odkupiciela (Redeemer) i pytam o drogę człowieka, który pilnował wejścia. Okazało się, że jest Palestyńczykiem, protestantem, ma żone katoliczkę, a jego matka jest wyznania grecko-ortodoksyjnego. Do rozmowy dołączył się jakiś Rosjanin, który okazał się Żydem mieszkającym 100 km na północ od Jerozolimy. Ma na imię Igor. Pytam go z uśmiechem co robi w chrześcijańskiej świątyni, a on na to, że wierzy w Jezusa tak jak ja, bo jest żydem mesjanistycznym. Mówię mu, że to akurat na szlaku mojej pielgrzymki w drodze na północ Izraela. Wymieniamy kontakty. Chętnie skorzystałem z zaproszenia do odwiedzenia go w jego domu. Od Palestyńczyka za sklepu z pamiątkami dostałem kontakt do imama meczetu w Jeryho, tam sie zatrzymam za dwa dni. Ale najpierw Betlehem (jutro) i potem w stronę Qmran i miejsca, gdzie Jan Chrciciel chrzcił Jezusa 7 km na północ od ujścia Jordanu do M. Martwego.
Kasa się kończy, więc niedługo przechodzę na garnuszek Opatrzności.
Tyle z Jerozolimy. Jak gdzieś po drodze dorwę jakiś darmowy internet to coś napiszę. Jakoś mi raźniej, gdy wiem, że ktoś to przeczyta. Pozdrawiam wszystkich, którzy przekazali mi swoje intencje, modlę sie w tych intencjach codziennie.
Wojtek, Dominik! Zgodnie z umową codziennie 21.37 odmawiam różaniec (tylko że niestety mojego czasu)
Pokój i dobro!
Roman