wtorek, 26 października 2010

Wadowice

Szósty dzień nowenny do św. Antoniego i szósty dzień postu o samej wodzie. Hostia miała dzisiaj wyraźnie słodki smak. Intencja postu usprawiedliwia to wyrzeczenie, które niektórym wydaje się dziwaczne. Droga jest moją pustynią. Wracam myślami do wspomnień z moich samotnych pielgrzymich szlaków. To szukanie Boga za wciąż przesuwającym się horyzontem jest czasem szczególnego zdania się na Bożą Opatrzność. Wszystkie dotychczasowe pielgrzymki były dla mnie rekolekcjami. Chodziło o moje spotkanie z Bogiem. Teraz nie chodzi już tylko o mnie. Intencja, którą wyjawił nam Duch Święty sięga dalej. Będzie ją niosło trzech pielgrzymów, każdy z innego miejsca, przez około cztery miesiące. I jeśli pozwoli Dobry Bóg, spotkamy się w Asyżu 27 października 2010 roku.

Do Wadowic pojechałem pomagać lokalnej fundacji w projekcie organizacji sportowej imprezy dla szkół podstawowych i gimnazjów. Lubię wracać do Wadowic, więc gdy nadarza się okazja łączenia wyjazdu z moją pracą, jadę tam tym chętniej. Pracowaliśmy w piątek i sobotę nad strukturą projektu i harmonogramem, w niedzielę miałem przed wyjazdem trochę wolnego czasu. Postanowiłem udać się do bazyliki na wadowickim rynku. Na placu uwagę zwracają rusztowania i robotnicy krzątający się przy budynku sąsiadującym z kościołem. Od miesiąca trwa remont i przebudowa domu Karola Wojtyły. Za cenę 20 milionów złotych cała kamienica stanie się w ciągu dwóch lat nowoczesnym muzeum, które ma być wyposażone w multimedialne atrakcje na wzór tych z Muzeum Powstania Warszawskiego. Gdzieś w środku pojawia się troska o to, żeby skromne mieszkanie Karola pozostało takie, jakim było kiedyś, bez plazmowych ekranów i wspaniałych gablot mówiących w dziesięciu językach. Ale świat domaga się dzisiaj, aby głos świętych brzmiał językiem współczesności. Oby ten język umiał wyrazić to, co sercem i swoim przykładem chciał nam przekazać nasz wielki rodak.

W bazylice nie ma zbyt wiele osób. Kierując się do Kaplicy Matki Bożej Nieustającej Pomocy kątem oka dostrzegam w lewej nawie postać klęczącą przy papieskiej chrzcielnicy. Mimowolnie zbliżam się i siadam w ławce z różańcem w ręku. Ubrany na czarno skośnooki turysta z aparatem fotograficznym na szyi klęczy z ręką położoną na kamiennej chrzcielnicy. Na twarzy z przymkniętymi oczami maluje się spokój głebokiego skupienia, bez śladu napięcia, jakby wsłuchiwał się w głos płynący z kamienia. Postać pozostaje tak dłuższą chwilę bez ruchu. Odmawiając różaniec spoglądam na modlącego się turystę, urzeczony wiarą tego człowieka.

Po wyjściu z kościoła zastanawiam się, czy powinienem pójść do księdza proboszcza. Chciałbym przedstawić mu intencję naszej pielgrzymki i posłuchać co ma na ten temat do powiedzenia. Może usłyszę jakąś wskazówkę, albo uwagę, którą włączymy do planu naszej drogi. Z drugiej strony obawiam się, że jest jeszcze za wcześnie, że to dopiero pomysł z naszkicowaną koncepcją i moja wizyta może wypaść dziwacznie, jak rodzaj chwalenia się albo szukania jakiegoś wsparcia. Podchodzę jednak do drzwi plebanii i naciskam dzwonek. Głos gosposi pyta czy sprawa jest pilna i kogo ma przedstawić. Bąkam, że jestem pielgrzymem, który chce porozmawiać z księdzem. Na pytanie w jakiej sprawie przychodzę nie mam już odpowiedzi. Gosposia się rozłącza i stoję na schodach niepewny czy ktokolwiek mi otworzy. Po minucie drzwi się otwierają, poznaję księdza proboszcza. Jego spojrzenie jasno określa, że nie mam wiele czasu.
- Słucham pana.
- Chciałbym o czymś księdzu powiedzieć. Nie zajmę dużo czasu. Mogę wejść?
Niepewnie cofa się w drzwiach robiąc mi miejsce na przejście.
- A więc jaka to sprawa?
- Jestem pielgrzymem... a właściwie jest nas trzech i podjęliśmy się zorganizowania w przyszłym roku pielgrzymki. Chcemy z trzech miejsc dojść do Asyżu. Chodzi o upamiętnienie przypadającej w przyszłym roku trzydziestej rocznicy Światowego Dnia Modlitwy o Pokój. Idąc do Asyżu w samotnych pielgrzymkach z Fatimy, Jerozolimy i Moskwy, chcemy głosić cztery prymaty cywilizacji miłości Jana Pawła II i modlić się o to, żeby odeszły egoizmy i podziały, które dzielą ludzi, narody i kościoły, prowadzą do konfliktów i niszczą godności człowieka.
Podaję księdzu wydrukowany tekst naszego przesłania i mapę, na której trzy pielgrzymie szlaki na tle konturów Europy układają w kształt litery tau, którą podpisywał się św. Franciszek.
Ksiądz zakłada okulary i przygląda się mapie, po czym poruszając ustami wolno czyta przesłanie. Na jego twarzy pojawia się zdziwienie. Podnosząc na mnie wzrok zdejmuje okulary.
- To jest niezwykłe – jego twarz nie zdradza żadnych emocji – ale skąd ja mam wiedzieć kim pan jest i czy to wszystko prawda? Różni ludzie tu przychodzili, różne pomysły przedstawiali. Ja już nie odróżniam uczciwych od nieuczciwych. Każdy za swoim tylko patrzy i drugiego wykorzystuje.
- Przychodzę tu po to, żeby zamówić mszę w intencji naszej drogi. Jeden z nas w drodze z Moskwy będzie przechodził przez Kraków i Wadowice, chielibyśmy, żeby parafianie wiedzieli o naszej pielgrzymce i włączyli się w nią swoimi modlitwami. Teraz tylko przedstawiam księdzu nasz pomysł.
- A ta Moskwa skąd się wzięła? Fatimę i Jerozlimę rozumiem, ale skąd Moskwa?
- Moskwa to wielkie niespełnione marzenie papieża. Jedyna pielgrzymka, której nie zdołał odbyć. Przeszkodziły podziały między Wschodem i Zachodem i brak przychylności Cerkwi Prawosławnej. Bliskie Janowi Pawłowi II wezwanie fatimskie do modlitwy za Rosję też się z tym łączy. Poza tym Fatima i Moskwa to dwa rozciągnięte nad Europą ramiona, a Jerozloima to fundament, na którym spoczywają stopy...
- Dobrze. Więc gdy już będzie więcej wiadomo proszę przyjść do mnie. Coś pomyślimy. To fantastyczne – wydaje się że na twarzy księdza pojawia się przelotny uśmiech – coś pomyślimy.
Gdy drzwi za księdzem się zamykają i zostaję sam na schodach, wydobywa się ze mnie westchnienie ulgi.
Gdy zamyślony przechodzę przez plac, na ławkach przy fontannie siedzi grupa młodzieży. Śmiejąc się ocierają z ust krem z kremówek i rzucają czasem okruchy wszędobylskim gołębiom.


(projekt tekstu przesłania pielgrzymki IDZIE CZŁOWIEK)

Idziemy do Asyżu w pielgrzymce pokoju. Niosąc przesłanie miłości z Fatimy, Moskwy i Jerozolimy, pragniemy aby ustąpiły egoizmy i podziały, które niszczą godność człowieka, prowadzą do konfliktów i coraz bardziej zagrażają całej ludzkości.

25 lat temu przedstawiciele religii i kościołów z całego świata przyjęli zaproszenie Jana Pawła II do wspólnej modlitwy o pokój w miejscu, gdzie osiem wieków temu pewien człowiek pokazał, że droga do naprawienia świata zaczyna się w sercu każdego z nas.
Tamto spotkanie jest dla nas jednym z najważniejszych wydarzeń w historii ludzkości i misją, którą kontynuujemy.
Dziś, po 25 latach, nie tylko pokój jest naszą troską. Wszyscy stoimy wobec nowych problemów, których eskalacja może mieć gorsze skutki dla ludzkości niż zbrojny konflikt. Modlimy się o świat, w którym człowiek jest ważniejszy niż przedmiot, w którym wspólne wartości cenione są wyżej niż osiągnięcia techniki, gdzie „być” znaczy więcej niż „posiadać” i gdzie miłosierdzie góruje nad sprawiedliwością, która bez miłosierdzia staje się łatwo narzędziem do osiągania indywidualnych celów jednych przeciwko drugim.
Wierzymy, że przyjęcie tych czterech prymatów „cywilizacji miłości” wymienionych przez Jana Pawła II odsunie widmo kryzysu, które zawisło nad ludzkością.

Wierzymy, że nie ma pojednania bez przebaczenia i poświęcenia, dlatego pragniemy aby do naszej pielgrzymki dołączyli ci, którzy niezależnie od praktykowanej religii czy wyznawanego światopoglądu, wierząc w nasze wartości i sens naszej drogi, gotowi są wesprzeć modlitwą nasz wspólny cel: jedność całej ludzkiej wspólnoty przez pokój i miłosierdzie.

Pozdrawiamy pokojem i dobrem,

Dominik, Wojtek i Roman

wtorek, 12 października 2010

modlitwa

Pociągają mnie święci. Ich życie, pełne mistycznych doznań i heroicznych czynów, otwiera świat, do którego sam chcę należeć. Przecież liczy się tylko niebo, a tu, na ziemi, sens ma tylko to, co do nieba prowadzi. Ale gdy za przykładem jakiegoś świętego przychodzi mi zmierzyć się z pierwszym poświęceniem na drodze do świętości, okazuje się, że nie jest ono wcale romantyczne i wzniosłe. Ból przeraża swoją realnością i nie pozwala skupić się na modlitwie. Lęk i poczucie osamotnienia paraliżują i nie pozwalają zrobić kroku. Zwyczajny brak nadziei na poprawę losu i nieuchronność kolejnej klęski przychodzą jak mgła, w której nie widać Boga, niczego nie widać.
Mam przyjaciela, który od dziecka choruje na schizofrenię. Wiem, ile znaczy dla niego mój krótki telefon, ale czasem nie mam odwagi dzwonić, bo boję się tego, co usłyszę. O czym mówić z osobą, która nie zna innego świata poza mgłą?
Gdy zadzwoniłem kilka dni temu, poczułem jego wdzięczność.
– Nie jest tak źle – mówił śmiejąc się – Najważniejsze, że biorę zastrzyki w domu, że nie jestem w szpitalu.
Poczułem, że rozmawiam z nauczycielem. Mówi, że słabość nie przeszkadza w działaniu, że pozorna klęska oznacza zwycięstwo. Mgła jest po to, żeby przez nią przedarł się do nas Bóg. Gdyby nie ciemność, nie widziałbym światła, bez burzy nie zachwycę się tęczą, bez bólu nie poczuję radości. Nie zostanę maryjnym księdzem na Jasnej Górze. Nikt nie wyda moich wierszy. Nie znajdę nawet pracy, jestem za słaby. Jestem na rencie i opiekuje się mną mama. Chcę jej pomagać jak potrafię i dokąd potrafię.
Obdarzając wiarą Bóg nie usuwa przeciwności, które są jak szczeble drabiny do nieba. Wytrwałe podciąganie się na każdym z nich może nie dawać poprawy losu, nie uwolni od trosk. Ale przecież wiem, że to jedyna droga, że na jej końcu jest radość doskonała w świecie, do którego tak tęsknię.

Może bez cierpienia nie dostrzegłbym Ciebie?
Może w życiowym powodzeniu zapomniałbym o Tobie?
Skoro tak, przyjmuję mój los i zdaję się na Ciebie!
Boże! Nie wiem o co Cię prosić.
Sam wiesz czego mi teraz potrzeba.
Kochasz mnie, więc daj mi poznać moje potrzeby.
Nie mam już odwagi prosić ani o ulgę, ani o krzyż.
Przez swoje miłosierdzie przyjdź do mnie teraz i pomóż mi!
W Twoim milczeniu i w Twojej mgle
oddaję się teraz Twojej świętej woli.
A więc na tym polega ofiara z siebie?
Całą nadzieję, całą ufność oddaję Tobie.
Nie mam innego pragnienia poza wypełnianiem Twojej woli.
Proszę, naucz mnie jak się modlić.
Módl się razem ze mną.
Módl się sam we mnie!

czwartek, 7 października 2010

Trójca

Łagiewniki to nazwa kojarząca się powszechnie z Krakowem, świętą Faustyną i Bożym Miłosierdziem, ale ja poznałem inne Łagiewniki. Kiedyś uboga osada wśród lasów historycznego województwa łęczyckiego, a dziś administracyjna część Bałut, położona na peryferiach tej najuboższej bodaj dzielnicy Łodzi. Miejsce zaskakujące spokojem okalających je lasów, żywicznym powietrzem i wielką różnorodnością ptaków. Dostrzegając krajobrazowe uroki tego zakątka, władze Łodzi połączyły go z łódzką metropolią asfaltową nitką, nazywając ją ulicą Wycieczkową i wydzielając specjalne połączenie autobusowe z dworca Łódź Fabryczna. Gdy trafiłem tam po raz pierwszy, spacerując po lesie odkryłem dwie drewniane kapliczki wzniesione trzystu lat temu. Jedna była poświęcona świętemu Antoniemu, a druga, mniejsza, świętemu Rochowi. Wtedy po raz pierwszy zetknąłem się ze świętym Rochem. Dziwny to święty, bardzo skromny i niewiele o nim wiadomo, ale w jakiś sposób jego historia zaciekawiła mnie na tyle, że stałem się odtąd częstym gościem w drewnianej kapliczce otoczonej łagiewnickim lasem.

Roch urodził się pod koniec XIII wieku we francuskim Montpellier, jako długo oczkiwane dziecko w zamożnej rodzinie, lecz już jako chłopiec traci oboje rodziców. 100 lat po świetym Franciszku Europa nadal żyje przesłaniem biedaczyny z Asyżu. Być może pod jego wpływem młody Roch sprzedaje cały majątek, rozdaje ubogim i z pielgrzymim kijem w ręku rusza w pieszą drogę do Rzymu. We włoskim Aquapendente zatrzymuje go epidemia dżumy. Bez wahania oddaje się posłudze chorym. Jego wielkie poświęcenie, które Bóg wynagradza łaską uzdrawiania, zjednuje mu opinię świętego, przed którą woli uciec i kontynuuje swoją drogę nawiedzając kościoły, gdzie opiekuje się chorymi i ubogimi. W miejscowości Piazenza znów napotyka epidemię. Pielęgnując chorych sam zaraża się chorobą i żeby nie być ciężarem dla innych oddala się do lasu, w miejsce odosobnione, gdzie modli się do Chrystusa. Legenda mówi, że w leśnej głuszy odnajduje go myśliwski pies należący do pewnego rycerza. Pies kradnie chleb z pańskiego stołu i zanosi do lasu, co zwraca uwagę rycerza, który odkrywa, że chleb przeznaczony jest dla chorego biedaka. Roch wraca do zdrowia w domu rycerza, który dzięki niemu przechodzi nawrócenie. W drodze do Francji Roch zostaje schwytany na granicy i posądzony o szpiegostwo na rzecz Włoch. Poddawany torturom nie chce zdradzić jakiego króla jest wysłannikiem i umiera w więzienym lochu. Dopiero po śmierci wychodzi na jaw prawdziwa tożsamość więźnia. Okoliczni mieszkańcy dostrzegając świętość pielgrzyma ujmują się za nim i uroczyście chowają go w parafialnym kościele, skąd relikwie Rocha trafiają wkrótce do Wenecji, gdzie czczone są do dziś. Kult św. Rocha szerzy się szybko w Europie, docierając do najodleglejszych jej zakątków, w tym do Polski.

Kapliczka zachowała się w dobrym stanie. Niskie wejście przypomina czasy, w których przechodząc przez próg nie sposób było zapomnieć o pokłonie. Z małych okienek w bocznych ścianach wpadają do środka promienie słońca, w których tańczą drobinki kurzu. Na skromnym ołtarzu stoi mały żelazny krucyfiks, a wyżej powieszono współczesny obraz przedstawiający Rocha w pielgrzymim stroju z kosturem w dłoni. Obok pies niesie w pysku okrągły bochenek chleba i wpatruje się w świętego.

Bałuty z ich prostotą i szarymi, niepozornymi kamienicami okazały gościnę naszej pracowni pisania ikon, która działa tutaj od ponad roku. Potok pilnych spraw tego świata omija to miejsce, dając tutejszym mieszkańcom czas na zwyczajne życie, a nam ciszę potrzebną do tworzenia ikon.

Czasem wędrujemy z ikonami w różne miejsca Polski i wystawiamy się przy kościołach albo na odpustach. Czasem piszemy ikony na specjalne zamówienie dla katolickich księgarń albo dla indywidualnych osób, które pragną obdarować kogoś świętym wizerunkiem malowanym temperą na desce albo w domowym zaciszu modlić się do swojego patrona. Każda ikona to dla nas nowe doświadczenie, okazja do doskonalenia warsztatu i nowa historia, która zaczyna się od przycięcia prostokątu czereśniowej deski.
Każda osoba, przed którą otworzył się świat ikon, słyszała o ikonie Świętej Trójcy Andrzeja Rublowa, średniowiecznego ikonografa i teologa ikony. Tradycja prawosławna uczyniła z tej ikony wzór duchowej i warsztatowej doskonałości, tworząc swoisty kanon, łączący piękno Praobrazu i prawdę Bożej mądrości.
Piękno, które zawsze wywodzi się od Boga, jest dziełem Ducha, dlatego osoba tworząca ikonę jedynie użycza swojej dłoni dziełu, które w istocie powstaje z Bożego natchnienia. Nie zdejmuje to z ikonografa obowiązku pokornego doskonalenia się w malarskiej technice, przeciwnie – nakłada tym większą odpowiedzialność. To współdziałanie z Bożą wolą podczas tworzenia ikony jest możliwe dzięki towarzyszącej pracy modlitwie do postaci z ikony. Dojście do warsztatowego poziomu, który pozwala na napisanie kanonicznej kopii „Trójcy Świętej”, tej „ikony ikon”, wymaga długiej praktyki i otwarcia się na Bożą łaskę.
Dlatego gdy otrzymaliśmy zamówienie na wykonanie ikony „Trójcy Świętej”, poczuliśmy radość z tego wyróżniena, ale jednocześnie bojaźń przed wielkim wyzwaniem i głębią Bożej tajemnicy objawionej w Trzech Osobach.
Studiując prace Paula Evdokimowa poświęcone ikonie „Trójcy Świętej” czułem jak przestrzeń Bożego piękna coraz szerzej otwiera się przede mną, wyprawiając mnie w podróż do miejsc, których nigdy nie spodziewałem się odkryć. Ikona obrazuje biblijną scenę odwiedzin trzech wędrowców w domu Abrahama.

Jedyną zasadą łączącą nicość i byt jest zasada trynitarna. Stanowi ona niezachwianą podstawę jednoczącą to, co osobowe, z tym, co wspólnotowe i wszystkiemu nadaje sens ostateczny i wystarczający. Dogmat głosi: Trzy osoby i jedna natura. Ta wizja pełni Boga w trzech Osobach promieniuje prawdą absolutnej różnorodności i absolutnej jedności, zjednoczonych nie po to żeby konkurować czy się wyróżniać, ale po to, żeby doskonale współistnieć i zawierać się w sobie. Evdokimow pisze, że „Każda Osoba Trójcy jest jedynym sposobem posiadania tej samej istoty, otrzymywania jej od Innych, dawania jej Innym, a przez to – ustanawiania Innych”.
Jeden jest samotnością w bogactwie nadmiaru, dwa to poszukiwanie, droga łącząca, trzy zaś – liczba, która przezwycięża podział i odnajduje pełnię.
Jeśli chrześcijaństwo jest „naśladowaniem Bożej natury”, jak pouczają ojcowie Kościoła, to kościół absolutny Trzech Osób Boskich staje się wzorem i obrazem przewodnim ziemskiego Kościoła ludzi, będącego wspólnotą wzajemnej miłości, jednością w różnorodności, połączeniem wszystkich ludzi w jednej naturze Chrystusa Zbawiciela.
Trzej Aniołowie, wysmukli i zwiewni, są doskonale równi, mimo subtelnych różnic w kolorach szat i gestach. Równość aniołów wyrażona jest tak silnie, że nie istnieje żadna reguła określająca tożsamość poszczególnych Osób. Część badaczy ikon uznaje, że środkowy anioł, w ciemnopurpurowej szacie, to Syn. Wskazywałby na to kolor szaty - ciemna czerwień to znak królowania i jednocześnie symbol miłości i męki Chrystusa. Kierując dłoń w stronę kielicha środkowy anioł pochyla się w stronę anioła po lewej stronie, okrytego przezroczystą szatą, co może wskazywać na nieuchwytność Boga (hebrajskie „hawel” oznacza coś nieokreślonego, nieprzewidywalnego, niewyrażalnego). Jednak symbole umieszczone w tle nad każdym z aniołów wskazują na coś innego. Nad lewym aniołem wznosi się budynek, który może symbolizować dom, Kościół, a więc Ciało Chrystusa. Środkowy anioł umieszczony jest pod drzewem Życia, z którego „spadł” Adam, co wskazywałoby na Boga Ojca. Jedynie anioł po prawej stronie, odcinający się na tle skalnego wyniesienia, nie pozostawia wątpliwości. Góra to symbol Ducha, znak góry Tabor, wyniesienia na prorocze szczyty. Delikatność linii anioła z prawej strony ma w sobie coś macierzyńskiego. Jest Pocieszycielem, ale także Duchem Życia. Jest tym, który daje życie i od którego wszystko bieże początek. Od anioła po prawej stronie zaczyna się ruch połączonych na ikonie postaw i gestów. Przez jego pochylenie w i poryw całej istoty, tchnienie Ducha przechodzi od Ojca na Syna i w Jego wyprostowanej postawie, która wyraża gotowość na przyjęcie krzyża, odnajduje wypełnienie zbawczego planu.

Chrystus na ikonach zawsze wyróżniony jest wpisanym w nimb krzyżem, w którego ramionach umieszcza się trzy greckie litery oznaczające „Jahwe” czyli hebrajskie „jestem”. To odróżnia Go od świętych, których nimby wypełnione są tylko złotem Bożej chwały. Na Ikonie trójcy żaden z aniołów nie ma takiego wyróżnienia, identyczne są także ich berła. Nie wiemy zatem kim jest Ojciec a kim Syn. Ten genialny zabieg Rublowa nie pozwalający jednoznacznie wskazać Boga, zabiera komfort „wiedzy” i wyprawia ludzki rozum na trudne poszukiwania Tego, „którego nikt nie widział”. Z jakiegoś powodu ludzki umysł domaga się zawsze jednoznacznej odpowiedzi. Chcemy wiedzieć co jest dobre, a co złe, oddzielić prawdę od kłamstwa, sprawiedliwego od grzesznika. Pragniemy przestrzegać zasad, które otworzą nam drogę do Boga ale szukając Boga w samym wypełnianiu przykazań dochodzimy do faryzeizmu uczynkowości. Trójca to znak pełni w różnorodności, prawdy ponad podziałami, prymatu miłosierdzia nad sprawiedliwością.
Życie człowieka na ziemi polega na dokonywaniu wyborów, a te wymagają dokonywania ocen. Ikona Trójcy Świętej pokazuje, że każda ocena dokonywana przez człowieka jest niedoskonała. Pozostawienie Bogu naszych życiowych decyzji, całkowite zdanie się na Jego wolę – oto droga do świętości, którą otworzył przed nami Chrystus słowami:
“Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje!”

Po tygodniu pracy przyglądałem się ukończonej ikonie. Byłem zdumiony efektem, który z pewnością dalece przewyższał moje własne umiejętności. Zgodnie z tradycją twórca ikony powinien jako pierwszy modlić się do ikony umieszczając ją na ołtarzu.
Owinąwszy starannie ikonę w białe płótno zapakowałem ją do plecaka i wybrałem się do Łagiewnik. Nie wiem dlaczego wybrałem to miejsce, ale kroki skierowałem do kapliczki św. Rocha.

Nie potrafię odgadnąć związku Świętej Trójcy, tego szczytu teologicznej mądrości, z prostym i niepozornym świętym w jego lichej kapliczce ukrytej w łagiewnickim lesie.