wtorek, 24 sierpnia 2010

książka

Krzyż to najmądrzejsza książka świata,
napisana prostymi znakami w zrozumiałym dla wszystkich języku,
ale otwierają ją tylko wybrani.
Czytają ją mędrcy, dla których zagłebianie się w jej goryczy
jest największą z ziemskich radości.
Krzyż jest centrum wszechświata,
ale ustawiono go poza murami miasta.
Nie stanął na centralnym placu obok pomników ludzkiej chwały
i dostojnych gmachów.
Wzniesiono go na uboczu, w miejscu hańby.
To oddalenie daje mu szczególną moc.
Żeby móc w nim czytać trzeba oddalić się od hałaśliwego centrum,
od tłumu szukającego obiektów swego uwielbienia.
Trzeba opuścić mury powierzchowności i pośpiechu,
pokonać drogę na peryferia uznania i ludzkiej mądrości
i w ciszy osamotnienia czytać w śladach po gwoździach.
Te znaki nie szukają winnych, nie oskarżają.
Nie zmuszają do pokłonów
Opowiadają o poświęceniu bez chwały, o samotnym cierpieniu.
o miłości ukrytej w pęciu ranach.
Nagie drzewo ze śladami po gwoździach
czeka w ciszy,
pokornie i wytrwale,
na to jedno serce,
które znowu pozwoli się przebić,
Serce analfabety.

sobota, 21 sierpnia 2010

poeta

Poetę spotkałem na odpuście Wniebowzięcia Matki Bożej w Kalwarii Zebrzydowskiej.
Moją sztalugę z ikonami od jego kocyka oddzielała żebrząca Cyganka z dzieckiem na ręku. Ekspozycja ikon prezentowała się okazale. Duży napis antyczną czcionką informował, że ikony pisane są tradycyjną techniką tempery jajowej na starej desce. Słońce odbite od złotych nimbów przyciągało wzrok przechodniów, którzy przystawali i przyglądali się z zaciekawieniem jak kładłem na twarzy Madonny kolejne warstwy rozjaśnień – nic tak nie przyciąga uwagi jak praktyczny pokaz malarskiego warsztatu. Pierwszy znalazł nabywcę Archanioł Gabriel na złotym tle. Rozszczebiotana starsza pani z Łodzi w dowód wdzięczności obdarowała mnie kawą.
Co jakiś czas spoglądałem na siedzącego na murku poetę. Na kocyku przed sobą rozłożył tomiki poezji, skromnie wydane własną metodą z użyciem ksero. Wciśnięty miedzy Cygankę i oblegany przez dzieci aparat do waty cukrowej był ledwo widoczny dla tłumu przesuwającego się wąską uliczką wzdłuż kolorowych straganów.
Cyganka potrząsała kubkiem, do którego co chwila ktoś wrzucał drobne pieniądze. Poeta siedział zatopiony w lekturze, samotny, niezauważony przez przechodniów. Tylko czasem powiew wiatru smętnie podnosił kartki jego tomików. Zaczytany poeta obudził moją ciekawość i być może zrobiło mi się go żal. Postanowiłem kupić jego tomik i zamienić z nim kilka słów. Wyczułem moment, gdy ruch trochę zelżał i podszedłem. Podniosłem z kocyka żółty zeszyt zatytułowany „Śladami świętych”.
Spojrzał na mnie znad książki i uśmiechnął się łagodnie.

- To mój ostatni tomik. Zapis z moich wędrówek po krakowskich kościołach.

Na trzydziestu pięciu stronach pomieściło się 16 wierszy pisanych w krótkich wersach. Nawet poszczególne słowa wydawały się krótkie, jakby celowo pozbawiono je ornamentów.
Zatrzymałem się na wierszu pt. „Furta”

Jezu!
otwórz fiołkiem rany
I z troską tam, gdzie świątynia
Dziewczęcej urody Pani
Dziecko na ręku trzyma
Śpiew szczygła trąca perłami

Spojrzałem na poetę. Siedział przede mną łagodnie uśmiechnięty i patrzył mi prosto w oczy. Zaimponowała mi odwaga tego człowieka. Mówić prosto o tym, co się czuje. I tak żyć. Poczułem, że bardzo potrzebuję takiej odwagi i takiej szczerości. Chciałem jakoś wesprzeć poetę. Niezgrabnie wyjąłem banknot.

- Widziałem, że ikony sprzedają się dobrze – w jego uśmiechu nie było cienia zazdrości.
- Tak, miałem kilku klientów. Widać je z daleka. Ekspozycja to ważna rzecz.
Mimowolnie obaj spojrzeliśmy na kocyk z tomikami.
- Myśli pan, że gdybym to lepiej pokazał, znaleźliby się chętni?
- Możnaby umieścić to wyżej, dodać jakiś napis, który przyciągnie uwagę. Zrobiłem tak z ikonami i wtedy zaczęły się sprzedawać.
Już chciałem dodać, że przez wiele lat pracowałem ucząc technik sprzedaży, ale zamilkłem zawstydzony.

Wróciłem na swoje stoisko i po chwili sprzedałem Matkę Bożą na ciemnoniebieskim tle. Wiedziałem, że kontrast ciemnego błękitu i złota przyciągnie czyjąś uwagę.
Spojrzałem na poetę. Siedział samotny, zatopiony w lekturze. Obok przelewał się kolorowy tłum pielgrzymów. Cyganka potrząsnęła kubkiem z monetami.

Upadły anioł człowiek pokolenia
Twarz kryje w skrzydłach na wyspie Ikaria
W cieniu epoki w oktawie zaćmienia
Rozdziera szaty prorok stary wariat
(fragment wiersza "Upadły anioł")

czwartek, 12 sierpnia 2010

choroba

Słusznie obawiałem się, że informacja o chorobie Nergala stanie się podobnym zarzewiem nieuczciwej paplaniny i konflktu interesów jak krzyż przed pałacem.
„Milczenie to najlepszy język modlitwy” powiedział pewien zamieszkały na pustyni mistyk, ale kto dziś słucha głosu średniowiecza?
Oczywiście Nergal odciął się bardzo ostro, twierdząc, że „nawróci się po swoim trupie”.
Cóż, oby te słowa nie stały jego self-fulfilling prophecy...

Szatan kusi nieograniczoną władzą. Wyśmiewa słabeuszy, nieudaczników, samotnych, chorych.
Głosząc nietzsche'ańską apoteozę siły i sprawności nawołuje do pełnego wyzwolenia z chorych złudzeń głoszonych przez „dyszący żądzą władzy” kler. Te „złudzenia”, które wyszydza szatan to pokora, czystość, posłuszeństwo, braterska miłość, poświęcenie. Podsuwa krzywe zwierciadło, w którym naiwność ma w ręku różaniec, wiara nosi moherowy beret a miłość i wierność budzą śmiech radosnej młodzieży, która od ciemności średniowiecza woli światło postępu, wolności, spełnienia przez posiadanie i nieskrępowanej radości przez chemiczną antykoncepcję.

W ostatnich czasach zwycięstwem szatana jest pogląd, że zło, czyli on sam... nie istnieje. Nie zależy mu na samym sobie, zależy mu na pozyskaniu dusz, na wpojeniu im przekonania, że walka o dobro nie ma sensu, bo nie ma dobra, tak jak nie ma zła. Dlatego rozpowszechnia atrakcyjny pogląd, nie ma systemów weryfikowalnych, że istnieje tylko ciągłość doświadczania, nauka, która tworzy wynalazki, systemy, które dają człowiekowi oparcie i bezpieczeństwo. Horoskopy, numerologia, wróżbiarstwo, pierścień atlantów, programowanie neurolingwistyczne – mają dać człowiekowi oparcie i moc w świecie, gdzie nie istnieje żaden absolut.

Do naszej chaty nad strumieniem przyszło w nocy sześć młodych, sympatycznych osób, w wieku 20-25 lat. Mieli gitarę, bęben, trochę alkoholu i nieco trawy. Mówili, że chatę znają od jakiegoś czasu. Tłumaczyli się, że zawsze przychodzili tu z plecakami wędrując po górach, ale tym razem przyjechali samochodem, bo na piechotę już im się nie chciało, poza tym za dużo mieli ze sobą rzeczy. Gdy podziękowaliśmy uprzejmie za alkohol, zaczęli pić we własnym towarzystwie, mzykując przy tym i wesoło śpiewając. Chata w lesie była ucieczką od miasta pełnego ograniczeń.

Szatan mówi: Posiądź wszystko, pełną władzę, staniesz się panem i bogaczem, tylko uznaj, że nie ma dobra, nie warto się poświęcać dla drugiego człowieka, twoje życie tu i teraz, jest najważniejsze, nie marnuj go słuchając tych prymitywnych nawoływań do pustych samoudręczeń i ofiar, na których od stuleci zbija swój kapitał kler. Ciesz się i baw. Raduj się tym, że nie jesteś chory ani słaby jak tamci naiwni nieszczęśliwcy.

Bóg mówi: wyrzeknij się wszystkiego co posiadasz, wszelkich zabezpieczeń. Zostań ostatnim wśród biedaków, tak jak Ja to zrobiłem. Ogołoć się, stań przede mną nagi i bezbronny, a wtedy otrzymasz uzdrowienie i całą moc Boga, moją miłość.

Jeden z młodych ludzi wypił za dużo i zwymiotował na deski podłogi. Z trudem wdrapali się na górę po drabinie, skąd po chwili zaczęły spadać na trawę przed chatą butelki i żarzące się niedopałki.

Teraz, po tygodniu od tamtych wydarzeń, manifestacja przeciwników obecności krzyża przed pałacem przypomniała mi tamte wydarzenia. Radosna młodzież, w środku wakacji, postanowiła zamanifestować brak zgody na ograniczanie im wolności. „Kto nie skacze jest za krzyżem!”

Obok doniesień spod pałacu przeczytałem kilka niepozornych informacji agencyjnych: że kilka stanów w USA nie ma już środków na wypłaty dla lekarzy i nauczycieli, co może jeszcze bardziej napędzić astronomiczny dług państwa, że ekonomiści w Europie nie mają już wizji przyszłości i tylko reagują na bieżące problemy, że giełdy znowu zareagowały spadkami.

wtorek, 10 sierpnia 2010

chata

Chata stoi w lesie nad strumieniem, zamknięta na zakrzywiony gwóźdź. Ściany z bali utkanych mchem, spadzisty dach pokryty papą. Wewnątrz dwie proste ławy, stół i łóżka wykonano z użyciem siekiery i piły. Pośrodku izby ceglany piec i sterta pociętych pni i gałęzi. Każdy kto tu trafia zostawia po sobie drewno i jedzenie dla kolejnego gościa. Chaty nie ma na mapach i trudno ją wypatrzeć nawet z odległości stu kroków. Nie trafiają tu przypadkowe osoby.
Pomyślałem, że jest to dobre miejsce dla kogoś, kto zdala od hałasu i tłoku miasta chciałby na chwilę przestać myśleć o sobie, zająć się prostymi czynnościami albo pomilczeć wśród podobnych mu osób. Nie ma alkoholu ani papierosów – prawie wszyscy bierzemy leki.

1. Zaskakuje brak prądu i wygód
Mimo że byliśmy na to przygotowani, oddalenie i surowość miejsca budzi początkowo niepokój. Nie ma prądu ani wody. Zrobienie herbaty zajmuje pół godziny. Trzeba przynieść drzewo z lasu, rozpalić ogień, przynieść wodę z potoku, wlać do osmalonego gara i gapić się w ogień aż woda zacznie kipieć.Wszystko tutaj uczy cierpliwości i pozwala uruchomić rzadko używaną pomysłowość. W poszukiwaniu ziemniaków na ognisko trafiamy do ośrodka wczasowego, gdzie informujemy, że jesteśmy grupą badającą terapeutyczny wpływ przyrody na zaburzoną osobowość. Nie ma ziemniaków. Dostajemy 5-litrową butlę pomidorówki i spory pojemnik makaronu.

2. Las budzi respekt
Wiemy, że w okolicy jest niedźwiedź (oznacza teren pazurami na drzewach) i stado żubrów. Są też wilki, ale nie spotykamy żadnego. Gigantyczne pnie padłych drzew kładą się nad wąwozami jak groteskowe mosty. Wiele drzew ma osmalone blizny - ślady po uderzeniach piorunów. Gdy po deszczach wzbierają strumienie, nasz potok zamienia się w rwącą rzekę i toczy z hukiem brunatną od porwanej gliny wodę. W domu mieszka oswojona popielica (skrzyżowanie lemura i wiewiórki). Budzi się wieczorem i buszuje po kuchni. Gdy dostaje chleb, wraca spać do swojej kryjówki gdzieś na piętrze.

3. Cisza...
W promeniu godziny marszu od chaty nie ma śladów człowieka. Słychać tylko szmer potoku i czasem szum drzew. Cisza tego miejsca najpierw drażni, chce się ją koniecznie czymś wypełnić. Ale po kilku dniach pozwalamy jej zapanować nad nami. Gdzieś znika niepokój, nasz odwieczny towarzysz. Na osłonecznioną część werandy przychodzi codziennie oliwkowo-brązowa jaszczurka. Potrafi wejść na nogę i tak grzać się z zamkniętymi oczami. Para motyli goni się wśród pokrzyw. sikorka przerywa lot i wygina w łuk badyl kwitnącego ostu. Wycieczka do Jeziorek Duszatyńskich zajmuje nam cały dzień. Po powrocie pot i kurz zmywamy zanurzając się w potoku. Wysychamy na słońcu

4. Tajemnica
Dwieście metrów od chaty wśród zarośli odkrywamy kopczyk kamieni z połamanym zardzewiałym krzyżem - pozostałość po huczwickiej cerkwi i cmentarzu. Dziwi nas, że w środku lasu. Może drzewa wyrosły tutaj po wysiedleniu wsi w latach czterdziestych. Zapalmy znicz. Na pobliskiej Chryszczatej w zbiorowych mogiłach chowano ofiary dwóch światowych wojen. Zbieracze militariów opowiadali, że słychać podobno jeszcze odgłosy walk i można spotkać pochylone postacie żołnierzy idące w zakurzonych mundurach. W nocy gapimy się w gwiazdy. Czasem spokojne niebo przecina spadająca perseida. Ciszę przerywają co jakiś czas jabłka spadające na ściółkę ze zdziczałej jabłoni.

5. Praca fizyczna daje zapomnienie
Naprawiamy kładkę przez potok i poręcz zerwaną przez ostanie ulewy. Nie możemy się powstrzymać i smarujemy twarze i ciała gliną. W zakolu usuwamy kamienie z dna i budujemy z nich małą tamę, która spiętrza wodę – powstaje coś w rodzaju wanny. Ulegając dzikiemu podszeptowi zaczynamy nawzajem biczować się pokrzywami. Wśród dzikich wrzasków palące bąble gasimy w zimnym strumieniu. Każdy czuje podobne wyzwolenie. Z użyciem dwóch siekier, piły i kilku gwoździ budujemy drabinę - na piętro nie trzeba się już wspinać po poręczy werandy. Przy świecach tniemy kij na pionki do warcabów, szachownicę wycinamy nożem na stole. Z zerwanej koło domu mięty robimy gar herbaty. Pijemy w milczeniu przy świecach.

Kontakt z dziką przyrodą Bieszczad, proste życie bez wygód i zabezpieczeń, cisza i bliskość przyjaciół. Sprawdziliśmy, że to działa. Sześć dni mija szybko. Poniesione koszty to bilety na autobus i wyżywienie. Do Krakowa wracamy autostopem. Do chaty nad strumieniem na pewno będziemy wracać.